piątek, 31 lipca 2009

Człowiek który umarł stojąc

Saito Musashibo Benkei (西塔武蔵坊弁慶). Żeby uniknąć powtarzania tego na każdym kroku- postać o której mowa to od XII wieku do dziś idol mas- bohater sztuk noh i przedstawień teatru kabuki, później filmów, powieści i gier video, słowem- superheros. Co za tym idzie w przypadku jakiejkolwiek relacji dotyczącej jego życia i czynów nie jest możliwe oddzielenie faktów od legendy- wszystko jest legendą.

Relacje o narodzinach Benkei nie są zgodne. Co prawda wszystkie twierdzą, że jego matką była córka kowala, ale z ustaleniem ojcostwa są poważne problemy. Jedne źródła mówią że jest nim bóstwo opiekuńczego świątynii, inne- że był to demon, jeszcze inne- że począł się jako owoc gwałtu którego dopuściła się główny kapłan. Jakkolwiek nie było już jako dziecko Benkei musiał zapowiadać się niezgorzej skoro dorobił się przydomku Oniwaka (鬼若)- diabelskie dziecko. Nieludzką siłę Benkei legendy uzasadniają tym, że jego matka będąc w ciąży jadła żelazo (co, biorąc pod uwagę powszechny wówczas zwyczaj czernienia zębów, niekoniecznie musiało mieć negatywny wpływ na jej urodę), podobno pochodziła też z rodu wywodzącego się od innego supersiłacza z japońskich legend, Dojo-Hoshi. Nasz bohater urodził się z kompletem zębów i długimi do kolan włosami- rzecz o tyle ciekawa że w mitologii ludów słowiańskich, w tym i polskiej, takie dzieci uważano za potencjalne strzygi. Już jako dziecko jednym uderzeniem wbił kowadło dziadunia w ziemię, a poproszony o przyniesienie drzewa potraktował rzecz dosłownie i wyrwał jakieś z korzeniami.

Młody Benkei złożył śluby buddyjskie w klasztorze Enryakui, gdzie otrzymał imię Musashibo (dosł. "kapłan Musashi") i został sohei- rodzajem mnicha- wojownika. Prawdopodobnie to w klasztorze opanował umiejętność walki typową dla mnichów bronią- naginatą. Oczywiście bliskość światynii w żaden sposób nie złagodziła temperamentu Benkeia i nie obeszło się bez różnego kalibru afer. Żeby nie być gołosłownym: Benkei wybrał się "w odwiedziny" do odwiecznych przeciwników mnichów z Enryakui, klasztoru Miidera, skąd jako pamiątkę z podróży przytargał na górę Hei gigantyczny dzwon. Niestety, okazało się że zamiast dzwonić dzwon tylko głucho mamrocze "chcę wrócić do Miidery". Jako że uproszony przez pognębionych przeciwników opat wytargował u Benkei ustępstwo i zwrot skradzionego przedmiotu, ten kopnął dzwon tak, że doturlał się on z powrotem na miejsce. Ceną ustępstwa miała być rzecz pozornie trywialna- jeden posiłek do syta. W jego rezultacie zapasy żywności mnichów z Miidery zostały spustoszone, a na gigantycznym kotle z którego jadł Benkei do dziś pokazuje się się rzekome ślady zębów słynnego żarłoka.



Benkei ciągnący dzwon z Miidery, Kuniyoshi, 1845


Benkei potraktował swoje obowiązki sohei poważnie i samodzielnie dobrał sobie broń- niecodzienny zestaw narzędzi używanych raczej przez zbuntowanych chłopów niż wojowników, od którego jego przedstawienia w pełnym rynsztunku określa się mianem "Benkei od siedmiu narzędzi" (Nanadogu Benkei ). W jego skład wchodzą drewniana stępa (hizuchi), piła (nokogiri), rodzaj maczugi (tetsubo), włócznia z ostrzem w kształcie półksiężyca (sasumata), sierp (nagihama), topór (masakari) i rodzaj grabi czy pazurów na długim trzonku (kumade).

Kiedy zwrócił się do kowali z prośbą o wykucie zbroi ci oznajmili mu że na takiego giganta będzie potrzeba tyle stali co na tysiąc mieczy. Musashibo znalazł więc sobie miejsce przy moście Gojoe i z właściwym sobie poczuciem taktu zaczął kolekcjonować miecze- wyzywał każdego przechodzącego na pojedynek a zwyciężonemu odbierał broń. Niestety, ostatnią, tysięczną walką jaką odbył w tym miejscu było spotkanie z młodym Ushiwaką- Minamoto no Yoshitsune który dzięki treningowi jaki otrzymał od tengu pokonał olbrzyma. Od tego czasu Benkei został przybocznym Yoshitsune, towarzysząc mu aż do śmierci.



Benkei i Ushiwaka maru walczący na moście Gojoe. Drzeworyt Kuniyoshiego pokazujący obu herosów w klasycznym ujęciu- młodzieńczy, nieco kobiecy Yoshitsune i Benkei w typowym stroju sohei. Zza pleców giganta wystaje jego nietypowy zestaw uzbrojenia

Niedługo przed finałem konfliktu pomiędzy braćmi przebywający w Manpukuji w Koshigoe (niedaleko Kamakury) Yoshitsune próbował wyjaśnić wszystko w liście do brata, niestety cykady utrudniały mu zebranie myśli. Benkei miał krzyknąć "cisza" na tyle głośno, że do dziś w tej okolicy nie słychać żadnych owadów.

Kiedy po dwu latach kłótni, intryg, wreszcie otwartej walki, po przegranej bitwie nad rzeką Koromo (1189) jego pan przygotowywał się do samobójstwa, Benkei trzymał wrogów na dystans, blokując przejście przez most prowadzący do zamku. Po krótkim czasie przeciwnicy, bojąc się zbliżyć, zaczęli strzelać z łuków. Część strzał została przecięta w locie, inne wbiły się w zbroję nie robiąc widocznej szkody. Wreszcie Musashibo oparł się na naginacie i tak zamarł. Nad ranem wrogowie, widząc że olbrzym nie reaguje, odważyli się podejść bliżej i dopiero wówczas zauważyli, że Benkei umarł stojąc (zdaniem kolegi- lekarza rzecz absolutnie awykonalna). Epizod ten znany jest pod nazwą "Benkei no Tachi Ōjo"(弁慶の立往生)- dosłownie "Benkei umierającego stojąc".



Typowy strój yamabushi. Fotografia z przełomu XIX i XX wieku.


Benkei przedstawiany jest zwykle w białej mnisiej narzutce na czarnym pancerzu, czasem stroju dopełnia czarna czapeczka shugenja, jako że według niektórych legend pomiędzy pobytem Benkei w Enryakuii a polowaniem na miecze przy moście Gojoe był okres kiedy, wyrzucony za złe sprawowanie z klasztoru, przyłączył się do shugenja, co z kolei dało asumpt do łączenia go z tym kultem i - oczywiście- z tengu.

czwartek, 30 lipca 2009

Przeklęte ostrza

Spójrzmy prawdzie w oczy- dla większości praktyków miecza nazwiska kowali japońskich nie tylko pozostają nieznane co wręcz nie mają żadnego znaczenia. Trudno się zresztą dziwić- wiele osób ma problemy z choćby wymienieniem gokaden, co tu mówić o poszczególnych twórcach. Są jednak dwie postaci na tyle legendarne, że ich imiona znane są szerszym kręgom, ba- stały się wręcz synonimami doskonałości. Nie, nie chodzi o "Hattori Hanzo" (ten mit to temat na inną rozmowę). Twórcy których mam na myśli to niekwestionowany cesarz kowali japońskich- Soshu Masamune i nie tyle gorszy co całkowicie od niego odmienny Sengo Muramasa (千子 村正), kowal działający w XVI wieku w prowincji Ise.

Ostrza Muramasy mają kilka bardzo charakterystycznych cech. Najważniejszą z nich jest tak zwany "zwierciadlany" hamon. Linia hartu na ostrzach wykutych przez tego kowala jest identyczna po obu stronach. Z punktu widzenia laika- nic osobliwego. Sęk w tym, że każdy kto choć raz miał w ręku ostrze nihonto z hamonem innym niż suguha (prosta linia), mógł bez trudu zauważyć że hamon po obu stronach miecza jest inny, zarówno jeśli chodzi o samą linię hartu jak i rodzaj efektów metalurgicznych. Inny układ ziaren, inne ashi... Ura i omote są jak dwie strony twarzy jednej osoby- niby bardzo podobne ale nie da się nie zauważyć różnic. Wynika to z przebiegu samego procesu hartowania. Ostrze oklejane jest gliną (upraszczając, nie będziemy się teraz dokładnie zajmować składem mieszanki) i od grubości warstwy i sposobu jej ukształtowania zależy to w jaki sposób przebiegać będzie formowanie się kryształów w stali podczas gwałtownego chłodzenia w wodzie. Już samo "wywołanie" hamonu na monostali, czyli w gruncie rzeczy zwykłym, współczesnym płaskowniku, takim z jakich wyrabia się miecze Hanwei czy Cheness, jest bardzo trudne. Uzyskanie go w taki sposób, żeby tradycyjna, warstwowo skuwana stal nie porozdzielała się, wygięła w odpowiedni łuk (katana przed hartem jest prosta) i nie popękała jest zajęciem wymagającym kilku lat praktyki i kilkuset kilogramów zmarnowanego żelastwa. Zdolność do kontrolowania wszystkich parametrów procesu do tego stopnia, żeby obie strony głowni były identyczne nie tylko jeśli chodzi o rysunek i przebieg yakiba, ale i rodzaj efektów w obrębie hamonu to znak mistrzostwa graniczącego z talentem do chodzenia po wodzie, ożywienia zmarłego lub zrozumienia kobiety. Hamon Muramasy to zwykle midareba, najczęściej w jego "osobistym" rysunku sanbon-sugi. W jego charakterze widać wpływy szkół Soshu (sam Muramasa wywodzi się z tradycji Mino). Inną bardzo widoczną cecha głowni Muramasy jest bardzo starannie kształtowane nakago (trzpień) w kształcie tanagobara (brzucha ryby).



Muramasa w pracowni. Ilustracja z "A Muramasa blade. A Story of Feudalism in Old Japan", 1887, miedzioryt na podstawie nieznanego drzeworytu japońskiego.


W opisach jego ostrzy nieodmiennie podkreśla się że są one stworzone z myślą o cięciu, kowala który je formował nie obchodziło piękno ale względy czysto użytkowe. Muramasy nie zajmowała sztuka- on dążył do stworzenia idealnych narzędzi mordu. Osoby analizujące kształt jego- zwykle dwuznakowych- sygnatur również podkreślają że musiały one wyjść spod ręki silnej, gwałtownej osobowości.

Jeśli wierzyć przekazom które do naszych czasów nabrały już patyny legendy, Muramasa był geniuszem, ale geniuszem gwałtownym i chwiejącym się na krawędzi obłędu. Cechy charakteru twórcy miały zostać utrwalone w jego dziełach tak mocno, że jego miecze do dziś uważa się za przeklęte. Bardzo znana historia opowiada o rywalizacji Muramasy i Masamune której punktem kulminacyjnym miało być umieszczenie w rzece dwu głowni stworzonych przez obu twórców. Kiedy płatki lotosu przepływały obok kling, ostrze Masamune tak zmieniało nurt wody że omijały je z dwu stron nietknięte, podczas gdy głownia Muramasy tworzyła zawirowania wciągające kolejne płatki wprost na ostrze. Oczywiście przy pewnej dozie braku poszanowania dla- było nie było- ciekawej legendy można całą rzecz tłumaczyć ilością niku (soczewkowatego wybrzuszenia na przekroju ostrza). Bardziej "hydrodynamiczne", posiadające grubszy profil dzieła Masamune cięły inaczej niż mające przekrój zbliżony do klina głownie Muramasy. W podobny sposób tworzy się miecze i dziś- te o tradycyjnym przekroju (mające dużo niku) są przystosowane do cięcia ciała- rozchylają przecinaną tkankę na boki, natomiast w pokazach cięcia mat sprawdzają się raczej słabo. Z kolei miecze o klidze pokroju brzytwy znakomicie tną słomę i świetnie nadają się do pokazów (vide- miecze gumdo), ale kiedy ciąć nimi mięso przykleja się ono do płazów i klinga "utyka". Jakkolwiek by nie tłumaczyć tej legendy przekonanie jakoby ostrza Muramasy były "krwiożercze" było powszechne. Wierzono że wydobyte z pochwy tak "pragną" krwi, że mogą doprowadzić właściciela do obłędu bądź samobójstwa. Co zabawne na zachodzie przez jakiś czas pokutowała "legenda ludowa" będąca pochodną tego przekonania, a mianowicie twierdzenie że jeśli wyciągnęło się już japoński miecz z pochwy, to koniecznie trzeba "dać mu posmakować krwi". W rezultacie setki "znawców" w dobrej wierze i przekonaniu o byciu bardziej koszernym od papieża cięły się po łapach i tłumaczyły innym, równie nieświadomym, że jest to element tradycji...

U źródeł legendy mieczy Masamune leżą wydarzenia związane z historią rodziny Ieyasu Tokugawy. W 1535 roku samurai Abe Masatoyo, zbuntowany sługa Matsudairy Kiyoyasu, dziada Ieyasu, przeciął go na pół. Miecz którym się posłużył wykuł Muramasa. Dziesieć lat później ojciec Ieyasu, Matsudaira Hirotada, został cieżko raniony przez swojego pijanego sługę, Iwamatsu Hachiyę. Ponownie- głownia Muramasy (tym razem wakizashi). Sam Ieyasu poważnie zaciął się w rękę kogataną i znowu okazało się że ostrze wykuł Muramasa. Kiedy w 1579 ukochany syn Ieyasu, Nobuyasu, popełniał seppuku, jego kaishaku użył katany która okazała się być dziełem kogo ? Nietrudno zgadnąć. Po tych wszystkich całkowicie przypadkowych wydarzeniach w czasie walk roku 1600 Oda Kawachi no Kami, jeden z generałów Ieayasu, przebił głowę pokonanego generała włócznią yari. Zaciekawiony Ieyasu zażyczył sobie zobaczyć ostrze broni którą dokonał tego czynu i kiedy podczas oglądania zaciął się, z miejsca uznał że musiała być ona wykuta przez Muramasę. Rzeczywiście tak było i od tego momentu rozpoczęła się wojna Tokugawów z Muramasą.

Swoją drogą sądząc po tym jak często się kaleczył, Ieyasu albo był do przesady nieostrożny (co raczej do niego niepodobne) albo nieprawdopodobnie wręcz dupowaty...

Wiadomość o szczególnej "wrogości" jaką dzieła Muramasy miały przejawiać wobec rodu Matsudaira musiała być dość powszechnie znana już w czasie kampanii zimowej (czyli w 1614) skoro przeciwnicy Tokugawy, sojusznicy rodu Toyotomi, wyjątkowo chętnie ekwipowali się w ostrza Masamune. Jeden z generałów z Osaki, Fukushima Masanori, nosił katanę i yari a słynny Sanada Yukimura tachi który wyszedł spod ręki mistrza. W tej sytuacji nieco mniej dziwnym wydaje się fakt że szogunat z maniackim wręcz uporem polował na wszystkie dzieła mistrza. Za ich posiadanie groziła śmierć o czym przekonał się choćby skazany w 1634 na seppuku Takanakume no Suke Shigeyoshi, burmistrz miasta Nagasaki w którego kolekcji znajdowały się aż 24 takie ostrza. Zakaz- oprócz pożądanych rezultatów- miał jeszcze dwie, nieco mniej korzystne dla szogunatu konsekwencje. Pierwszą było dość powszechne ukrywanie bądź maskowanie głowni Muramasy. Zamiast niszczyć tak znakomite klingi zacierano pierwszy znak sygnatury a pod drugim dawano inny, "mune", zmieniając tym samym podpis kowala na Masamune. Drugim, o wiele poważniejszym rezultatem wprowadzenia zakazu był wzrost popytu na dzieła mistrza wśród przeciwników bakufu. Podobno wiele z osobistości które wesżły w skład rządu Meji nosiło je u boku.

Niezależnie od tego, czy mroczna legenda Muramasy jest dziełem propagandy szogunatu czy nie, o jego głowniach do dziś mówi się satsujinken- miecze odbierające życie, podczas gdy miecze Masamune nazywane są katsujinken- mieczami dającymi życie.

PS. W kwietniu 2009 wypuszczono grę pod tytułem "Muramasa: Demon Blade". Wii rules...

poniedziałek, 27 lipca 2009

Niebiańskie psy

Skoro powiedziało się już "a", podobno wypada powiedzieć i "b". Dziwnym trafem od symboliki infernalnej przeskoczyłem do różnej maści symboli solarnych, na dobitkę za każdym razem jakoś tam związanych ze sztukami walki. Fudo Myoo, chryzantema, potem wrona, dziś- tengu.

Sama nazwa jest jak się wydaje adaptacją chińskiego "Tiangou", terminu oznaczającego wrogiego ludziom demona- "niebiańskiego psa", czarną bestię która próbuje pożreć słońce. Cały problem polega na tym że tengu- niezależnie od przedstawienia- nigdy nie miały cech psich, stąd na pierwszy rzut oka wygląda na to, że oprócz nazwy obu nie ma żadnych związków pomiędzy chińskim potworem a japońskimi yokai. Tengu zwykle są przedstawiane jako krzyżówki drapieżnych ptaków z ludźmi (jedna z ich odmian to karasu-tengu (烏天狗) czyli ni mniej ni więcej tylko krucze tengu, z pierzastymi ramionami i wyjątkowo długimi, czerwonymi nochalami). Jest jednak legenda która w jakiś sposób wiąże również genezę obu postaci. Pomiędzy japońskimi historiami mającymi tłumaczyć przyczyny zaćmień słońca jest ta o monstrualnym wężu, który miał próbować pożreć słońce, ale udławił się wroną kiedy ta z bliżej nieznanych powodów rzuciła się w jego paszczę. Ponownie mamy więc związki wron (czy wronio- podobnych duchów) ze słońcem. Oczywiście- jeśli porównamy funkcje tiangou i tengu, nie da się nie zauważyć, że o ile chiński demon jest wrogiem słońca, o tyle tengu pełnią funkcję jego opiekunów, ale fakt faktem- oba są z nim nierozerwalnie związane. Co ciekawe ta legenda wskazuje na jeszcze jedno ciekawe połączenie- otóż w jednej z buddyjskich sutr (mówiąc dokładniej Enmyō Jizō Kyō (延命地蔵経), zamiast nazwy tengu używane jest określenie garuda. Nazwy tej- jako imienia własnego- używa hinduski bóg- orzeł, Garuda, bóstwo wrogie wężom a będące symbolem nieokiełznanej siły i patronem praktyków sztuk walki.

Buddyzm od początku traktował tengu jako zwiastunów wojny, demony wrogie wobec buddyzmu, cesarza i wszystkich ludzi- ot, typowe "straszydła" którymi można od czasu do czasu postraszyć w kazaniach. Pierwsza wzmianka na ich temat (23 rodział Nihon Shoki, kroniki z VIII w.) zawiera opis komety- zwiastuna wojen i nieszczęść i utożsamia ją z tengu. W późniejszym okresie - w XII- XIII wieku rozpowszechniły się wierzenia identyfikujące tengu z duchami zmarłych kapłanów, którzy zeszli na "drogę tengu"- tengudo (天狗道) czyli- używając bardziej zrozumiałych określeń- stali się pyszni. Duma- jeden z powodów które mogą sprawić że człowiek może po śmierci stać się tengu- jest jedną z cech charakterystycznych dla tych yokai. Do dziś popularne jest powiedzenie o osobie która zadziera nosa "zmienia się w tengu". Wierzono że tengu mają umiejętności podobne do mononoke- mogą opętywać ludzi (najchętniej kobiety), przemawiać ich ustami i manipulować nimi dla osiągnięcia swoich celów. W 1283 roku powstał zbiór Shasekishū- pięć tomów różnego rodzaju przypowieści. Jest on o tyle ważny, że autor- mnich Muju- wprowadził w nim rozróżnienie na "dobre" i "złe" tengu. Te pierwsze mają być ważniejsze w hierarchii i mimo tego, że wszystkie tengu z powodu swej dumy skazane są na los yokai, przedstawione są w zbiorze jako opiekunowie dharmy i miejsc świetych dla buddystów. Ta ewolucja- od wrogich ludziom złowieszczych demonów wojny po nieco... ekstrawaganckie duchy opiekuńcze trwała dość długo. Ostateczne ukształtowanie się zrębów mitu dokonało się gdzieś w początkach epoki Edo. W rezultacie tengu uważane są za istoty złośliwe i psotne, czasem groźne ale nigdy złe czy otwarcie wrogie. Są bardziej rodzajem przerośniętych chochlików niż złowrogich demonów. Ich ulubione żarty to włażenie na drzewa i upodabnianie się do buddy w celu nabrania tłumów wiernych, wiązanie kapłanów różnych sekt do drzew czy sprawianie, że zamiast miski ryżu zjadają zamaskowane magią psie łajno.

Jeśli chodzi o ikonografię to pierwotnie (od VII wieku kiedy spotykamy pierwszą wzmiankę o tengu aż do wieku XIV ) tengu były plus minus "czystą" mieszanką cech ludzkich i ptasich. W okresie Kamakura zaczęły stopniowo ulegać coraz dalej idącej antropomorfizacji, wtedy też do ich ikonografii wszedł kolejny nowy element podkreślający ich siłę i witalność- czerwona twarz z długim, fallicznym nosem. Warto wspomnieć że jedną z magicznych umiejętności które przypisywano zarówno shugenja jak i tengu jest zdolność do bycia niewidzialnym. Wiele ludowych opowieści wspomina o używanych przez nie w tym celu magicznych artefaktach takich jak magiczny zapewniający noszącemu go niewidzialnoś płaszcz Tengu no Kakuremino. Innym magicznym przedmiotem, występującym bardzo często w ikonografii jest wachlarz- Tengu no Hauchiwa. Ma on różne właściwości i zależnie od podania może służyć do rozpędzania i uśmierzania wiatrów bądź też wydłużania i skracania nosów osób wybranych przez właściciela. Zupełnie niemagicznym ale bardzo charakterystycznym przedmiotem są tengu geta- zamiast dwu "podpórek" mają jedną więc zachowanie w nich równowagi wymaga nieco praktyki. Jeśli pominąć te atrybuty "standardowy" tengu w ludzkiej postaci wygląda zwykle jak typowy (choć nieodmiennie bardzo brzydki) yamabushi w charakterystycznych, białych szatach przewiązanych yuigesa (結袈裟) pasem z pomponami i w miniaturowej czapeczce tokin (頭襟).



Drzeworyt Yoshitoshiego pokazujący scenę spotkania Iga no Tsubone z duchem Sasaki no Kiyotaki, zmuszonego do popełnienia samobójstwa za udzielenie złej rady cesarzowi. Jak widzać po śmierci arystokrata przybrał klasyczną postać tengu- yamabushi ze skrzydłami i pazurami drapieżnego ptaka. 1886

Yamabushi i shugendo... te dwie nazwy są nieodłącznie związane z legendami o tengu (będących było nie było rodzajem yamakami) także nie zaszkodzi pokrótce przypomnieć ich znaczenie. Shugendo to droga ascezy (sam termin oznacza "drogę ćwiczeń i prób"), synkretyczny zespół wierzeń- mieszanka ezoterycznego buddyzmu, shinto, animizmu i taoizmu. Praktycy tej religii izolowali się od społeczeństwa, medytując i poddając się nieustannym, rygorystycznym testom. Dzięki praktyce wyznawcy mieli osiągać poziom rozwoju duchowego i fizycznego niedostępny dla zwykłych śmiertelników. Praktyków shugendo zwykło się określać mianem "shugenja" - dosł. "osoba praktykująca shugen" lub "yamabushi"- "ten który żyje w górach". Jako że tak filozofia sekty jak i jej praktyki okryte były nimbem tajemnicy, bardzo szybko zaczęto wiązać shugendo z działalnością różnego rodzaju stworów "spoza", yokai i demonów mających bytować odosobnionych, niedostępnych górskich częściach kraju. Shugenja miał być nie tylko słynny mnich- wojownik Benkei (postać historyczna), ale również Sōjōbō- przywódca tengu z góry Kurama. Podobno tengu przyjmując ludzką postać wyjątkowo chętnie przebierały się za praktyków sugendo.



Młody Yoshitsune (znany też pod młodzieńczym imieniem Ushiwaka maru) ćwiczący z tengu pod okiem Sōjōbō. Mimo tego że przedstawienie jest dość późne, to zgodnie z realiami średniowiecznych japońskich szkół walki ćwiczący mimo tego że walczą bokkenami nie używają żadnych ochraniaczy. Kunitsuna Utagawa, 1859.

Tengu to najsłynniejsi mistrzowie sztuk walki pośród wszystkich yokai, według jednej z legend kiedy po ścięciu ojca Minamoto noh Yoshitsune został skazany na zamknięcie w klasztorze górze Kurama, miał co noc wymykać się opiekunom i zawzięcie ćwiczyć walkę mieczem. Którejś z nocy spotkał go dziwnie wyglądający yamabushi- kiedy dowiedział się że chłopak chce zemścić się na Tairach zaoferował pomoc w treningach. Tym yamabushi miał być wspomniany wcześniej legendarny Sōjōbō. Dzięki radom pierzastych demonów Yoshitsune osiągnął mistrzostwo, którego pierwszym testem była słynna walka z Musashibo Benkei na moście Gojoe. Co znamienne na górze Kurama, oprócz innych świątyń, znajduje się też przybytek poświęcony Fudo Myoo...

niedziela, 26 lipca 2009

Słońce na trzech łapach

Poza Wojciechem Młynarskim, gotyckimi pannicami, emo i garścią ornitologów chyba tak naprawdę mało kto lubi wrony. Nie, nie kawki, nie gawrony które widać w parkach ale prawdziwe, szarawe, leśne wrony- stworzenia niemałe, drapieżne i działające w gangach. Nie dość, że toto niekoniecznie najładniej ubarwione, paskudnie wrzaskliwe, to jeszcze na dodatek ma mało sympatyczne zwyczaje żywieniowe o czym wie każdy kto widział stadko wron w akcji.

Przed rozpoczęciem omawiania funkcjonowania tego ptaszyska jako symbolu w mitologii Japońskiej należałoby pewnie wspomnieć, że w języku japońskim tak wrona, jak i kruk to karasu (烏). Rozróżnianie czy to kruk czy wrona tak naprawdę nie ma sensu- gatunkiem dominującym na wyspie jest Corvus macrorhynchos, podgatunek japonensis. Jest to ptaszysko większe nawet od naszych wron- długość ciała sięga do 60 cm.- i na tyle przemyślne że stało się plagą Tokio (ostatnio burmistrz stworzył nawet speckomando którego wyłączną rolą jest tępienie tych ptaków).

Co ciekawe wrona nie jest- jak ma to miejsce w naszym kręgu kulturowym- ptakiem związanym z mrokiem i śmiercią. Jest ptakiem solarnym- co więcej, jednym ze starszych i ważniejszych symboli słońca w większości mitologii azjatyckich. Złota lub czerwona wrona miała nosić na swoich barkach słońce po nieboskłonie lub- według innych legend- sama być słońcem. Trzy łapy- bardzo ważny element symbolu- mają być odpowiednikami trzech faz dnia- poranku, czasu kiedy słońce świeci pełnym blaskiem i zmierzchu. Warto zwrócić uwagę i na to, że oprócz wrony również chiński feniks- Fenghuang (pierwotnie samiec to feng, samica huang, później wszystko skleiło się w jedno kiedy feniks stał się symbolem cesarzowej)- istota związana ze słońcem i żywiołem ognia, również był przedstawiany z trzema nogami.

Wróćmy do wron. W mitologii chińskiej bogini Xihe ("matka słońca") zapłodniona przez boga wschodniego nieba Dijun urodziła dziesięciu synów- dziesięć trójnogich wron. Każdy z tych ptaków był w rzeczywistości słońcem i bogini codziennie przemierzała nieboskłon rydwanem wioząc jedno ptaszysko. Niestety, kiedyś przydarzyło się że wszystkie dziesięć wylazło ze swoich gniazd i ziemia zaczęła płonąć. Trwało to do czasu, gdy na prośbę cesarza Yao rozgniewany na synów Dijin nie wysłał słynny łucznika, Houyi który zestrzelił dziewięć ptaków, czym zresztą zasłużył sobie na wdzięczność ziemian i wykopanie z nieba, w myśl odwiecznej zasady mówiącej że żaden dobry uczynek nie pozostaje w ostatecznym rozrachunku bezkarny.

W mitologii japońskiej nie znajdziemy uzasadnień przydzielenia wronie roli symbolu solarnego. Pojawia się w niej za to postać wielkiego, trójnogiego kruka Yatagarasu, będącego posłańcem bogów mającym wspierać potomka bogini słońca- cesarza Jimmu (vide: Kojiki). Prawdopodobnie nieprzypadkowo Yatagarasu wygląda identycznie jak chińskie słoneczne wrony.



Cesarz Jimmu z Yatagarasu. Drzeworyt Tsukioki Yoshitoshiego z serii "Zwierciadło słynnych wodzów Japonii" 1876-1882. Zabawne, że artysta zdecydował się usadzić kruka na łuku- według przekazów Kojiki niewiele brakowało a posłaniec bogów zostałby postrzelony przez łucznika któremu nie podobała się wiadomość od cesarza.

Symbol słońca- trójnogiej wrony przedostał się również do ikonografii buddyjskiej. Jeden z asystentów buddy Yakushi jest bothistawa Nikko, nazywany też "blaskiem słonecznym". Jednym z jego atrybutów jest złoty bądź czerwony dysk z trójnogim czarnym ptaszyskiem pośrodku. Zeby było ciekawiej Yakushi nyorai to nie tylko budda uzdrowiciel, ale pan- co znamiennie w kontekście chińskiej legendy o dziesięciu słońcach- wschodniego raju.

Mimo tak szlachetnego rodowodu wrony chyba nigdy nie były jakoś szczególnie lubiane przez Japończyków. Sei Shonagon pisze o nich z najwyższym obrzydzeniem a ich przedstawienia w sztuce są raczej rzadkie (choć zdarzają się perełki). Ot- jak widać czasem nawet imponujący rodowód niewiele pomaga. Szczęściem z wronami związany jest inny, tym razem o niebo bardziej popularny motyw niebiańskich psów, duchów- kruków czyli mówiąc wprost- tengu, ale jako że ich ikonografia i związane z nimi legendy same w sobie stanowią bardzo ciekawy i dość obszerny temat, zasługują na osobne omówienie.

sobota, 25 lipca 2009

Siedmiu bogów szczęścia

Podczas któregoś z nienachalnie trzeźwych wieczorów znajoma pokazała nam zabawny amulecik- mała, drewniana deseczka ze znakiem manji i siedmioma miniaturowymi postaciami. Miniaturowość była posunięta tak daleko że postaci różniły się od siebie właściwie tylko kolorem i pojedynczymi znakami rozpoznawczymi takimi jak nienaturalnie długa głowa czy tobołek na plecach. Słowem- siedem łebków od zapałek. Całe ustrojstwo swobodnie mieściło się w zamkniętej dłoni i na pierwszy rzut oka było raczej uroczą durostrojką- kurzołapką niż obiektem kultu. W rzeczywistości była to bardzo uproszczona, ale ciągle rozpoznawalna wersja Takarabune (宝船)- Statku Skarbów. W bardziej rozbudowanych przedstawieniach jest to łódź, wyładowana po brzegi worami z ryżem i skarbami. Na żaglu widnieje chiński ideogram 獏 lub 貘 oznaczający baku- dość dziwne stworzenie z bestiariusza japońskiej mitologii, według XVII wiecznego japońskiego manuskryptu Sankai Ibutsu (山海異物) posiadające pazury tygrysa, ogon wołu, trąbę słonia i oczy nosorożca. zjadacza chorób i koszmarów. Baku przywędrowały do Japonii z Chin około XIV-XV wieku i jako w gruncie rzeczy dobroczynne istoty dość łatwo zaaklimatyzowały się na wyspie.

Ręcznie malowane wizerunki Statku Skarbów pojawiły się w okresie Muromachi i podobno były rozdawane przez cesarza jako podarki noworoczne dla wysokiej arystokracji. Jeśli to prawda, to zarówno zwyczaj jak i motym ikonograficzny wyjątkowo szybko stały się popularne wśród wszystkich klas. Już w epoce Edo drukowane wizerunki Takarabune wkładano pod poduszkę w Nowy Rok. Wraz ze snem- wróżbą miały przynieść szczęście na nadchodzący rok. Jeśli sen okazywał się być mało szczęśliwy (tak mało szczęśliwy że nawet baku nie dało sobie z nim rady), drzeworyt wrzucano do morza lub rzeki, by takarabune odpłynął zabierając ze sobą zły los.




Dość pokraczny ale jak najbardziej "kanoniczny" drzeworyt zamieszczony w "Child-Life in Japan and Japanese Child Stories" W. Griffis'a (1909). Drzeworyty tego typu i podobnej jakości sprzedawano w Edo przed nowym rokiem. Patrząc na poziom tej "sztuki" trudno się dziwić że wrzucali toto do wody...


"Prawdziwy" Takarabune ma przypływać w noc noworoczną, przywożąc na swoim pokładzie Shichifukujin czyli tytułową siódemkę bogów szczęścia. Mamy więc kolejno:

Hotei- w Polsce jego wizerunki często nazywa się "śmiejącym buddą". Wyjątkowo tłusty i zadowolony mnich buddyjski z gołym i owłosionym brzuszyskiem (pierwotnie Angida, jeden z 19 arhatów buddyzmu, uczeń samego Shaki), symbol zdrowia, dostatku i powodzenia. Nosi ze sobą wielką torbę z jedzeniem która nigdy nie jest pusta. Prawdopodobnie od tego atrybutu pochodzi japońskie imię tej postaci bo Ho Tei to po prostu "płócienna torba", podobne zresztą jest znaczenie imienia Angida, natomiast- jeśli wierzyć legendom- zawartość torby uległa pewnej przemianie. Angida pierwotnie był wyjątkowo uzdolnionym poskromicielem węży- łapał je do noszonego na plecach wora, miłosiernie nie zabijał ich a "tylko" pozbawiał jadu by nie gryzły przechodniów i wypuszczał. Dzięki tak miłosiernym działaniom miał osiągnąć oświecenie. Podobno pocieranie brzucha posągu czy wizerunku Hotei przynosi szczęście. Ma też pomagać parom starającym się o potomstwo (dlatego często pokazywany jest w towarzystwie dzieci).

Jurojin/ Fukurokuju- z tymi dwoma jest pewien problem, otóż podobno zamieszkują jedno ciało, według innych legend są to wnuk i dziad. Czasem pokazuje się ich jako dwie oddzielne postaci, czasem na statku jest tylko jeden z nich.

Fukurokuju to w gruncie rzeczy postać łącząca w sobie cechy trojga chińskich gwiezdnych bóstw szczęścia- Fu (boga szczęścia) Lu (boga powodzenia materialnego) i Shou (boga długowieczności). W Japonii przejął głównie cechy Shou, jest bogiem mądrości i długowieczności. Przedstawiany jako siwy dziadek z dziwacznie wydłużoną czaszką, laską do której przywiązany jest zwój zawierający całą mądrość świata, długowiecznymi zwierzętami: czarnemu jeleniowi (jak powszechnie wiadomo jelenie stają się czarne kiedy przeżyją dwa tysiące lat), żółwiowi czy żurawiowi. Jako jedyny z całej siódemki może wskrzeszać zmarłych. Bożek ten był pierwszym japońskim bóstwem jakie zacząłem rozpoznawać, a to za sprawą małej, kiczowatej, porcelanowej figurki którą kupiłem mamie na dzień matki a która do dziś jakimś cudem przetrwała wycieranie kurzu mordercze dla wszystkich modeli jakie kiedykolwiek skleiłem. Ot- dając prezent wypadało umieć odpowiedzieć na pytanie "a co to jest"... Niestety imię Fukurokuju niekoniecznie łatwo zapada w pamięć, za to kiedy już je "wkułem" - zostało do dziś.

Jurojin to bóg długowieczności. Nie wygląda specjalnie efektownie- jego atrybuty to długa, biała broda i laska z przywiązanym na niej zwojem, na którym spisana jest długość życia każdej z istot które żyły, żyją i będą żyć. Od Fukurokuju różni się głównie chińską szatą dworską oraz tym, że jego głowa nie jest tak monstrualnie wydłużona.

Bishamonten- jeden z Shitennō, czterech niebiańskich królów, strażników czterech stron świata (nie mylić z pięcioma królami mądrości wspomnianymi przy okazji Fudo Myo, to wbrew pozorom zupełnie inne bóstwa). Bishamonten jest patronem wojowników- ubrany w chińską zbroję, z włócznią w jednej ręce i miniaturową pagodą, symbolem skarbów których równocześnie strzeże i udziela, w drugiej.

Benzaiten- jedyna kobieta w towarzystwie. Pierwotnie hinduska bogini Saraswati, czczona w Japonii zaskakująco długo, bo już od VI wieku. Jest boginią związaną z żywiołem wody, patronką wszystkiego co płynie, przez co w dziwny sposób stała się patronką artystów, muzyków i krasomówców- czort wie czy dlatego że leją wodę czy że piją jak smoki. Kiedy podróżuje w towarzystwie i statkiem (bo równie często jeździ po morzach na grzbiecie smoka lub- co w gruncie rzeczy wychodzi na to samo- gigantycznego karpia), zwykle pokazywana z lutnią.

Daikokuten- bóg- uwaga: mroku i ciemności. Japońska wersja Mahakali- dosłownie "wielkiego czarnego", raczej złowrogiego wcielenia Shiwy będącego wyobrażeniem niszczącego wszystko czasu. Przedstawiany jako dziarski, uśmiechnięty i kompletnie niegroźny staruszek w charakterystycznej, płaskiej czarnej czapie. Jest patronem rolników, opiekunem ogniska domowego, jego atrybuty to Uchide Nokozuchi- magiczny młotek który ma moc rozmnażania pieniędzy oraz szczur, zwierze przynoszące szczęście, symbol dostatku i płodności. Bożka tego często pokazuje się siedzącego na rozprutym czy podgryzanym przez szczury worze ryżu. Na statku przypływa z nim szczur mający moc przepłaszania duchów.

Ebisu- chyba jedyny "Japończyk" w całej gromadce. Nazywany też Hiruko, dosłownie "dziecko- pijawka". Niewydarzone dziecko Izanagi i Izanami, urodził się bez kości i został przez rodziców wyrzucony do morza. Na brzeg udało mu się wyleźć dopiero po trzecich urodzinach, kiedy to udało mu się "wyhodować" nogi. Kulawy i przygłuchy, trochę jak grecki Hefajstos, jest tak radosny że nazywa się go "śmiejącym bogiem". Jest patronem rybaków, jego atrybuty to wędka i wielka, zwykle czerwona ryba. Tworzy parę z Daikokutenem (według niektórych legend to ojciec i syn bądź uczeń i mistrz), czasem dołącza do nich Fukurokuju i tworzą wówczas triadę trzech bogów szczęścia.
.
.


Shikifukujin, Dla odmiany naprawdę dobry drzeworyt Yoshitoshiego, 1882. Jak widać zgromadzenie siedmiu bogów szczęścia jest być może urocze, ale nieszczególnie poważne czy majestatyczne...



Inny przykład tego jak Japończycy wyobrażali sobie zabawy swoich bogów... rysunek tuszem, szkoła Kuniyoshiego. Ich sześciu ona jedna czyli ile łap i innych członków zmieści się pod kieckę patronki artystów.

Oczywiście, każda z wymienionych tu postaci ma własną, zwykle bardzo rozbudowaną ikonografię ale dokładne jej omówienie przy okazji omawiania Takarabune nie jest chyba konieczne- jak sądzę każdy z bogów na drzeworytach powyżej jest identyfikowalny i to na początek chyba wystarczy. I tak - jak mawiali skrybowie- inkaust już wysycha, plecy mnie bolą a świeca kopci. Dobranoc.

PS. O mały włos bym zapomniał- Takarabune to również nazwa jednej z dość cudacznych pozycji erotycznych. Mężczyzna leży w niej na plecach z jedną nogą wyciągniętą pionowo w górę (ma to niby być główny maszt łodzi), a jego partnerka przykuca przy tym maszcie obejmując go ramionami dla zachowania z równowagi i korzysta z ... maszciku. Egzotyka, panie.

czwartek, 23 lipca 2009

Chryzantema i ...

Na jakiś czas wystarczy chyba siarki. Jak widać w tytule wzięło mnie na kwiatki, mówiąc szczerze głównie dlatego że większość nocy przebimbałem przy książkach i nie bardzo chce mi się teraz jakoś szczególnie rozpisywać.

Chryzantema, jeden z trzech kwiatów- symboli Japonii, podobnie jak i setki innych japońskich symboli, trafiła do Krainy Bogów z Chin, prawdopodobnie razem z samym kwiatem który zaimportowano około VIII wieku. W Państwie Środka uważana była za jeden z ważniejszych symboli jesieni (co oczywiście natychmiast przyjęło się w japońskich konwencjach poetyckich). Jest jednym z taoistycznych symboli doskonałości. Ponieważ dość dobrze znosi mrozy jest też symbolem wytrwałości.

W Japonii uznana za kwiat związany ze słońcem chryzantema stała się symbolem rodziny cesarskiej- rodu nie tylko władającego na mocy mandatu boskiego, ale wywodzącego się od samej bogini słońca Amaterasu. Co ciekawe na mocy konstytucji Meji wyłącznie cesarz ma prawo do używania najbardziej znanego i tradycyjnego symbolu cesarstwa- chryzantemy o 16 płatkach. Członkowie rodziny cesarskiej, mimo iż należą do tego samego rodu, używają zmodyfikowanych wersji, różniących się ilością płatków (zwykle jest ich czternaście). Zastrzeżenie to jest dość interesujące, jako że reformy Meji rozszerzały prawa wszystkich obywateli do używania znaków uznawanych wcześniej za rodowe- ta zmiana jest jednym z niewielu obostrzeń w tej dziedzinie wprowadzonych przez reformatorów w tużurkach. Wcześniejsze koleje losu mon rodziny cesarskiej nie były szczególnie spektakularne- jedynym wartym wspomnienia odstępstwem od normy o którym warto wspominać było posunięcie ex- cesarza Go- Daigo który, przebywając na wygnaniu w Oki (1331-1333), gdzie został zesłany przez regentów z rodu Hojo, używał zmodyfikowanej, 17 płatkowej wersji (16 płatkowa była w tym czasie używana przez popieranego przez szogunat cesarza Kōgona). Podczas niewiele późniejszych wojen pomiędzy dworem północnym i południowym wojownicy armii południa nosili małe żółte chryzantemy- jedne źródła mówią że jako znak męstwa inne- moim zdaniem bardziej rozsądnie- uznają że był to zabieg propagandowy mający na celu zawłaszczenie symbolu cesarstwa.

Jeśli chodzi o miecze (tytuł blogu zobowiązuje) to znak chryzantemy jest najbardziej znanym "znakiem firmowym" rodu Fukuoka. Związana jest z tym dość ciekawa historia. Otóż po swej rezygnacji z trony cesarz Go-Toba zebrał w 1208 trzynastu słynnych kowali (głównie przedstawicieli szkoły Bizen) by osobiście poznać sekrety kucia mieczy. Wykuto 13 głowni- jedną na każdy miesiąc, wliczając miesiąc przestępny. By móc przebywać w otoczeniu cesarza każdy z kowali otrzymał tytuł shogen- oficera gwardii cesarskiej w korpusie sakon-e (a więc zostali podniesieni do rangi arystokratów) a ród Fukuoka prawo do sygnowania swoich mieczy znakiem cesarskiej chryzantemy. Podobny eksperyment powtórzono jeszcze dwukrotnie. Pierwszą- oryginalną grupę- nazywa się Ichimonji sho-gen goban kaji (a więc używała sygnatur pięcioznakowych). Druga to tak zwane dwadzieścia cztery goban kaji. Trzecia- stworzona na wygnaniu- to Oki goban kaji. Oczywiście znak chryzantemy pojawia się również na późniejszych mieczach, jest też bardzo często (szczęściem zwykle nieudolnie) podrabiany.

Co prawda mimo tego, że są bardzo popularnym motywem tatuażu japońskiego, chryzantem raczej nie umieszczano na ... boobsach, ale nie znaczy to że kwiaty te nie są powiązane z symboliką erotyczną. W niektórych co bardziej frywolnych utworach z epoki Edo chryzantemę porównuje się do chłopięcego odbytu i uznaje za symbol stosunków homoseksualnych. Przyznam szczerze że od czasu kiedy się o tym dowiedziałem wizyty na cmentarzach bezpowrotnie straciły wiele ze swej nastrojowości...

poniedziałek, 20 lipca 2009

Mezu i Gozu

Gozu Rasetsu i Mezu Rasetsu. Demon o głowie wołu i demon z końską głową. Para, która stałą się szserzej znana dzięki mandze "Samotny Wilk i szczenię" i opartym na niej filmom oraz serialowi Dragonball. Stanowią część piekielnej menażerii zaimportowanej do Japonii z Chin podczas budowania japońskiego piekła. Pierwotnie obaj pełnili funkcję demonicznych sekretarzy chińskiego sędziego zmarłych Yánluó czy- jak dawniej nazywano go w Japonii- Yemmy (znany nam już król piekieł Enma), a jeszcze wcześniej- hinduski Yama. Jak widać władca podziemi przeszedł wiele przeobrażeń zanim z hinduskiego bóstwa śmierci stał się buddyjskim sędzią zmarłych. Gozu i Mezu przeszli drogę podobną do tej, jaka była udziałem ich pryncypała. Z hinduskich demonów żywiących się ciałami zmarłych (termin razetsu oznacza właśnie demona) stali się godnymi szacunku sekretarzami najważniejszego z sędziów podziemi. W mitologii chińskiej mieli być pierwszymi postaciami jakie zmarły spotyka po śmierci, to oni eskortowali go w zaświaty. W najstarszych wyobrażeniach przedstawiani są jako dostojnie ubrani urzędnicy, wyposażeni w laski bądź buławy będące oznakami ich urzędu, od swych ziemskich odpowiedników różniący się jedynie nieco nietypowymi głowami.





Enma wydający wyrok, obok jeden z demonicznych sekretarzy. Poniżej wykonawca wyroku- demon okrywa grzesznika trzymaną w ręku skórą zwierzęcą, każąc go za grzechy przeciwko żywym istotom odrodzeniem w ciele zwierzęcia. Chińskie malowidło na jedwabiu ilustrujące apokryficzną "Sutrę dziesięciu królów", 1150-1195, prawdopodobnie port Ningbo. Obrazy czy zwoje tego typu przyczyniły się do spopularyzowania chińskich motywów ikonograficznych w Japonii- w świątyniach japońskich znajduje się całkiem pokaźna liczba tego rodzaju importów.


Wraz z wielką przemianą duchowości jaka miała miejsce pod koniec okresu Heinan i rozprzestrzenianiem się wiary w nadejście mappo, ich funkcja, a wraz z nią sposób przedstawiania, uległy dość znaczącej przemianie. W IX- XI wieku, dość niespokojnym okresie historii Japonii skomplikowane nauki buddyzmu ezoterycznego traciły coraz bardziej na znaczeniu na rzecz koncepcji sekt głoszących doktryny o wiele prostsze, kładące nacisk na rolę jaką w zbawieniu każdego grzesznika- z definicji niezdolnego do samodzielnego osiagnięcia oświecenia- mają pełnić duchowi przewodnicy (zwykle różnej maści bosatsu). O ile fakt powstania tego rodzaju soteriologicznych koncepcji nie miał wielkiego znaczenia dla ikonografii infernalnej, o tyle już głoszona przez nie wizja dziejów była dla niej kluczowa. Obie wielkie "nowe" sekty, tak tendai jak i shingon, głosiły, że dzieje ludzkości weszły w swój trzeci etap- okres upadku czy "późniejsze dni prawa"- właśnie Mappo- w którym nauki buddyjskie są ciągle przekazywane ale ludzie ze swej natury są tak słabi i niestali, że bez pomocy z zewnątrz nie są w stanie ich przyjąć. Przeświadczenie o słabości i nikczemności natury ludzkiej oraz nieuchronności upadku prowadziło do odmalowywania przez różnego rodzaju kaznodziei- takich jak choćby wspomniany już Genshin- różnego rodzaju koszmarnych obrazków pokazujących losy cierpiących męki piekielne.



Gozu i Mezu- fragment "piekielnego zwoju". Japonia, XII wiek. Tradycyjnie ciało Gozu było granatowe, Mezu- czerwone.


Rozbudowywane i ciągle uzupełniane wizje piekieł wymagały powoływania do życia nowych bytów- maszyneria nie mogła działać bez obsługi. Dla Gozu i Mezu nie oznaczało to zmiany na lepsze- z wygodnej posady administracyjnej przeniesiono ich "w teren", gdzie wrócili do swych dawnych demonicznych nawyków- zaczęli torturować potępionych i żywić się ciałem i krwią grzeszników. Co ciekawe owa przemiana związana była ze specyficznym rozumieniem prawa karmana- Gozu (humanoid z głową byka) miał żywić się grzesznikami którzy za życia łamali buddyjskie tabu zabijania i jedli wołowinę, z kolei Mezu dręczył tych, którzy źle traktowali konie.

czwartek, 16 lipca 2009

Fudō Myōō

W buddyzmie tantrycznym, w tym również w ezoterycznych szkołach buddyzmu japońskiego, bardzo charakterystyczna jest grupa Pięciu Królów Mądrości (五大明王, Godai myō-ō), czasem nazywanych też Pięcioma Królami- Strażnikami. Uosabiają oni promieniującą mądrość wszystkich buddów i są strażnikami Pięciu Buddów Mądrości (五智如来, gochi nyorai) ze świata diamentowego, ich odpowiednikami w świecie łona. Motyw ten pojawił się w Japonii około IX wieku wraz z sektami Shingon i Tendai, stworzonymi odpowiednio przez Kūkaia i Saichō. Pierwotnie wszystkie te postaci były bóstwami hinduistycznymi, wtórnie zaadoptowanymi przez buddyzm jako wojownicze emanacje buddów, mające pomagać w uwolnieniu się od rządz i pragnień. W skład grupy wchodzą: Fudo, Gundari, Daitoku, Kongo-Yasha, Gosanze. Strzegą czterech stron świata i centrum. Po wszystkich piekielnych wyliczankach daruję sobie omawianie relacji pomiędzy światem diamentowym a światem łona czy te łączące poszczególnych myoo z nyorai- będzie ku temu jeszcze okazja. Tym, którym chciałbym zająć się dzisiaj jest "wielki, święty, jaśniejący, nieporuszony"- Fudo myoo, w sanskrycie Acala.

To najważniejszym i obdarzanym największą czcią z wszystkich myo-o . Umieszczony zawsze w centrum, jest emanacją Dainichi Nyorai (Mahavairocana), "wielkiego słonecznego buddy światła i prawdy", postaci centralnej w kulcie sekty Shingon. Jak na emanację jednego z oświeconych, Acala przedstawiany jest jako mało sympatyczna persona. Wykrzywiona, demoniczna twarz której oczy patrzą jedno w górę drugie w dół. W każdym z kącików ust kły- ponownie lewy skierowany w górę, prawy w dół. Z lewej strony głowy zwisa warkoczyk lub luźne pasmo włosów po którym wierni potrzebujący pomocy mają móc wspiąć się na jego ramię. Ubrany w łachy, zawsze otoczony wypalającymi wszelkie nieczystości płomieniami, często w formie ognistej aureoli, w prawej ręce trzyma kurikarę- prosty, obusieczny miecz z rękojeścią w formie vajry -symbol mądrości rozcinającej ignorancję, w lewej- rodzaj pęt używanych kiedyś podczas polowań a które jemu służą do pętania demonów. Stojący na diamentowej skale Fudo jest niszczycielem złudzeń i przeszkód na drodze do oświecenia.



Wielki Nieporuszony do dziś jest ważnym patronem adeptów sztuk walki. Jednym z ostatecznych celów praktyki było osiągnięcie stanu, w którym umysł pozostaje nieporuszony- nie znajduje się w ruchu więc nie może być przywiązany do żadnej przelotnej myśli czy zdarzenie, pełnej i niczym nie zmąconej koncentracji i pełnej świadomości wszystkiego. Zwykle stan ten określa się mianem fudoshin (dosłownie "niewzruszonego" czy "nieporuszonego serca") i nieodmiennie wiąże z przykładem Acali.

Co ciekawe Fudo, mimo swojego ognistego temperamentu, jest również związany z rytuałami leczniczymi jako ten, który tak poskramia demony i niszczy nieczystości, a więc zwalcza dwie głowne przyczyny chorób. W górskiej świętynii w Akakura, kilkanaście razy w roku, zawsze 28 dnia miesiąca, podczas ceremonii Fudo Ken Fudo ma wstępować w ciało medium i leczyć wiernych przez położenie miecza na ramieniu chorego.




Jednym z najbardziej znanych symboli Fudo jest kenmakiryu lub- jak wolą inni- Kurikara Fudo czy Kurikara-ryu-o - smok owinięty wokół prostego, rytualnego miecza. Według legendy Fudo miał walczyć z przedstawicielem innej (oczywiście heretyckiej) religii. Kiedy zamienił się w płonący miecz jego przeciwnik zrobił to samo. Wówczas Fudo przemienił się w złotego, rogatego smoka, króla węży Kurikarę (Kulikaa Nagaraajaa) i zaczął zgryzać miecz... czy przeciwnika od góry. Jaka jest prawdziwa geneza symbolu trudno w tej chwili przesądzać, faktem jest że za pośrednictwem smoka (było nie było istoty związanej z wodą) pan ognia został powiązany z nietypowym dla siebie żywiołem, co z kolei dało asumpt do rozciągnięcia na Fudo zwyczaju płukania pieniędzy w świątynii w nadziei że dzięki temu ulegną cudownemu rozmnożeniu. Zabiegi tego typu normalnie związane były raczej z Benzaiten, a to za przyczyną pałętających się zwykle przy niej typowo wodnych istot- smoków i nagów którzy tradycyjnie byli strażnikami skarbów. W ten sposób opiekun mistyków i wojowników stał się patronem ciułaczy...

Dziesięciu sędziów piekieł

Dziś- czy właściwie "jutro", biorąc pod uwagę że dochodzi 4 nad ranem- święto zmarłych, O-bon (お盆). Skoro już przebiłem się przez wyliczankę kolejnych piekieł Genshina, warto by choć wspomnieć o pośmiertnym systemie sądowniczo- penitencjarnym. Na jego kształt silnie wpłynęły koncepcje chińskiego taoizmu, stąd ikonografia poszczególnych postaci Juu-Ou (十王)- dziesięciu sędziów zawiera bardzo wyraźne zapożyczenia które mimo upływu czasu nie uległy zatarciu. Motyw zbiurokratyzowanej machiny osądzania grzeszników pojawił się w Japonii w epoce Heian, natomiast w następującym po niej okresie uległ rozbudowaniu, obrastając różnego rodzaju mitami i legendami w sposób niemal identyczny do tego, w jaki w tym samym czasie rozwijała się koncepcja piekła w chrześcijaństwie.

Po śmierci zmarły przechodzić ma ocenę przed kolejnymi trybunałami, których przewodniczącymi są kolejni królowie piekieł. Rolę adwokata pełni Jizo ( w tym przypadku Enmei Jizo- Jizo przedłużający życie, opiekun dusz cierpiących w piekle), łysy psychopompos buddyjskiej mitologii.

Sądy odbywają się w odstępach siedmiodniowych, zaczynając od 7 dnia po pogrzebie, kiedy to zmarły trafia przed oblicze Shinkoo, gdzie w magicznym lustrze ogląda całe swoje minione życie. Do królestwa Shinkoo mają trafiać osoby zmarłe nagłą i/lub niespodziewaną śmiercią.

Po pierwszym wyroku i oczywiście po mniej lub bardziej udanej przeprawie przez Sanzu, 14 dnia od pogrzebu zmarły trafia przed oblicze Shokoo, sędziego zajmującego się tymi, którzy igrali z losem innych- niekompetentnymi lekarzami i swatkami. Co ciekawe Shokoo ma też być panem piekła lasu mieczy (jednego z tych, które nie mieściły się w wizji Genshina- prawdopodobnie ten motyw jest po prostu późniejszy niż jego dzieło). Cierpią w nim wszelkiego rodzaju rozpustnicy i gwałciciele. W lesie tym liście drzew są mieczami a potępieni widzą na szczycie każdego z nich kuszącą kobietę. Kiedy pociętym uda się dotrzeć na wierzchołek obraz kobiety przenosi się na sam dół i zabawa trwa dalej. Znamienne że przy całym swoim szowinizmie twórcy buddyjskich legend jakoś nie pokusili się o posądzenie płci pięknej o uleganie akurat tej słabości.

21 dnia dusza trafia do domeny króla Sooteioo, którego opisy pokrywają się plus minus z opisami piekła czarnej liny- Kālasūtry. Cierpią w nim złodzieje grobów, heretycy i mordercy.

28 dzień to posiedzenie trybunału trzech pierwszych królów któremu przewodzi Gokanoo. Osądza on wszelkiej maści oszustów. W tej krainie ma też znajdować się słynny basen czy staw krwi, o którym wspomniałem już przy okazji Datsue-by.

35 dnia po pogrzebie ma miejsce najważniejszy z sądów. Tego dnia najwyższy z królów piekieł- Emma-o decyduje na jakiej z sześciu ścieżek transmigracji (piekle, głodnych duchów, zwierząt, ashur, ludzi bądź deva) odrodzi się podsądny. Z racji wagi jaką ten osąd ma dla zmarłych tego dnia składa się najwięcej ofiar i modli w ich intencji. Oczywiście podobnie jak ma to miejsce w chrześcijaństwie również i buddyzm japoński zna postaci przydzielonych każdemu człowiekowi niebiańskich kapusiów. Nazywają się oni Kushoujin (倶生神). Niewidoczni dla nas (przynajmniej za życia) siedzą nam przez całe życie na ramionach i spisują wszystkie nasze uczynki. Na prawym- postać kobieca nazywana Shisei, zapisująca wszystko co złe, na lewym- mężczyzna, Shimei (Gusho-shin), spisujący na użytek trybunału to co dobre.



Scena z Heike Monogatari (oczywiście drzeworyt o wiele późniejszy, tryptyk Yoshitoshiego z 1883) pokazująca śmierć Taira-no-Kiyomori, odmalowanego w eposie w wyjątkowo niekorzystnych barwach modelowego grzesznika. Świetny przykład tego jak nieznacznym przemianom uległ sposób przedstawiania postaci Emmy od czasu jego "importu" z Chin. Brodaty mężczyzna w sile wieku, w nakryciu głowy chińskiego sędziego i długich, zawsze zakrywających stopy chińskich szatach. Zwykle trzyma w ręku buławę- symbol władzy.


42 dzień to wizyta w królestwie Henseio który decyduje o miejscu jakie zajmie podsądny w przydzielonej mu rzeczywistości (czy będzie biedny, bogaty, ładny czy brzydki). Sędzia ten szczególną "opieką" otacza ludzi nie przywiązujących wagi do wypowiadanych słów- kłamców i plotkarzy, jak również pijaków i osoby źle traktujące zwierzęta.

49 dnia- ostatniego z dni 7 dniowego cyklu (późniejsze osądy odbywają się w większych odstępach czasowych) zmarły sądzony jest przez Taizanoo. Sędzia ten określa jaka będzie płeć danej osoby po odrodzeniu i jak długo będzie ona żyła. Ten dzień kończy okres ścisłej żałoby, choć oczywiście niektóre ceremonie żałobne odbywają się jeszcze setnego dnia po śmierci oraz w jej pierwszą rocznicę.

W ciągu całego tego okresu- 7 razy po 7 dni- dusza zmarłego może odwiedzać miejsca w których żyła jednak 50 dnia musi dotrzeć do rzeczywistości w której ma się odrodzić. Ostatnią szansą na zerknięcie na pozostawioną rodzinę jest wizyta w wieży tęsknoty za domem, znajdującej się w domenie króla Byoodoooo (może tak będzie łatwiej 平等王), w której podsądny stawia się setnego dnia po śmierci. Tego dnia rodzina ma ostatnią szansę na podjęcie próby poprawienia losu zmarłego.

Rok po śmierci osądu dokonuje Toshioo a dwa lata po niej dusza trafia do piekła którym rządzi Gotoutenrinoo. Tu, po wszystkich karach i torturach, zapada wyrok o miejscu ostatecznego odrodzenia. Zmarłemu podaje się herbatę zapomnienia po czym następuje jego odrodzenie w miejscu i formie na jakie został skazany.

Warto zwrócić uwagę na to że piekła którymi rządzą poszczególni sędziowie są co prawda miejscem kary, ale jest to kara doraźna i raczej krótkotrwała. Prawdziwe żniwo swoich uczynków każda istota zbiera dopiero po odrodzeniu które- jeśli zebrało się odpowiednio złą karmę- może nastąpić w jednym z opisanych wcześniej piekieł z wizji Genshina lub którymkolwiek z bodaj 140 różnych- gorących i lodowatych, małych i wielkich piekieł pojawiających się w tradycji buddyjskiej.

środa, 15 lipca 2009

Nad brzegiem rzeki Sanzu

Rzeka Sanzu, podobnie jak i wiele innych mitycznych rzek, istnieje w rzeczywistości. Gdyby chcieć być dokładnym to istnieje pięciokrotnie- w Japonii znajduje się co najmniej pięć "prawdziwych" rzek o tej nazwie. Ta przynajmniej w części mityczna, będąca odpowiednikiem greckiego Styksu znajduje się w okolicach leżącej w wygodnym oddaleniu od cywilizacji góry Osore (dosł. "strasznej góry"), w jednej z trzech japońskich "ziem świętych", będącej w rzeczywistości nie tyle pojedynczym szczytem, co rodzajem wulkanicznego pustkowia z wieloma dziwacznymi formacjami skalnymi. Miejsce to jest- nawet jak na standardy japońskie- aktywne pod względem wulkanicznym, pełne gorących źródeł z "wodą" zabarwioną na możliwie nienaturalne kolory- od kanarkowej żółci po krwawą czerwień. Tym wiecznie wrzącym kotłom nadano nazwę "jigoku" czyli mówiąc wprost- piekieł. Przez taką okolicę płynie nieduża- najmniejsza z pięciu i "jedyna prawdziwa" rzeka Sanzu (三途の川 Sanzu-no-kawa), biorąca swój początek w pobliskim jeziorze Usoriyama. Brzegi rzeki spina ozdobny, czerwony mostek. Najdalej wysunięta na zachód część Osorezan- zatoka Hotoke-ga-Ura (仏ヶ浦), ze skałami przypominającymi posągi buddów, ma być miejscem z którego dusze sprawiedliwych udają się do raju Amidy.

Oczywiście w tego rodzaju otoczeniu nie mogło zabraknąć świątyni. W tym przypadku jest to bodaiji 菩提寺, należąca do sekty Soto. Nazwą bodaiji (czy bodhi) określa się przybytki poświęcone trosce o zmarłych. Świątynie tego typu zwykle należą do jednej rodziny czy klanu, stając się z czasem rodzajem rodowego mauzoleum, miejsca pełniącego funkcję nie tylko religijną ale i propagandową, co zresztą nie zawsze wychodziło przybytkom na zdrowie. Sam trzon słowa- bodhi czy bodai (菩提)- pierwotnie odnosił się oczywiście do stanu satori ale z czasem zaczęto go używać na określenie zabiegów mających na celu zapewnienie spokoju duszom zmarłych.

Wracając do tematu: Sanzu nazywa się "rzeką trzech przepraw", ponieważ przez mityczną (czy "nadnaturalną") jej wersję można się przeprawić w zaświaty na trzy sposoby. Dusze zmarłych dokonują tego siódmego dnia po śmierci, po pierwszym z siedmiu sądów jakie ich czekają przed ponownymi narodzinami. Ci, którzy wypełniali dobre uczynki i których pierwszy sędzia- Shinko-o- uznał za niewinnych, przechodzą lub przejeżdżają mostem ozdobionym siedmioma cennymi substancjami, strzeżonym przez Jizo Bosatsu. Ludzie którzy nie byli ani szczególnie dobrzy ani przesadnie źli przechodzą przez dość wygodny bród. Złych czeka przeprawianie się przez głębiny pełne obrzydliwych wężopodobnych stworów. Japońskie przysłowie mówi "Jeśli bierzesz zbyt dużo pieniędzy, utoniesz w Sanzu". Oczywiście jeśli nie żyło się wystarczająco długo żeby w jakikolwiek sposób wpłynąć na kształt karmy, nie da się ocenić ciężaru ewentualnych win, stąd duchy nienarodzonych dzieci błąkają się nad brzegiem. Pilnująca przejścia demoniczna starucha- Datsue-ba (奪衣婆, "starucha która odziera z ubrania") doradza im budowanie pagód, stup (co prawdopodobnie jest nawiązaniem do przeświadczenia o błogosławionym wpływie jaki miało budowanie stupy na karmę) bądź kopczyków z kamieni po których będą mogły wspiąć się do raju, po czym sama lub w towarzystwie innych demonów złośliwie niszczy te prowizoryczne budowle. Jedynym który może wybawić dzieci jest opiekun dusz- Jizo bosatsu. Jizo chowa dzieci w fałdach swojej mnisiej szaty (stąd popularny japoński zwyczaj ubierania statuetek Jizo w dziecięce ubranka- bothisatwa ma móc przekazywać je dzieciom znajdującym się pod jego opieką).



Na drugim brzegu rzeki Datsue-ba odziera grzeszników z szat lub- jeśli mają nieszczęście przybyć w zaświaty nago- ze skóry (ciekawe jak świetnie starożytni potrafili odczytać intencje tak prawników jak i kobiet) po czym jej mąż- Keneō (懸衣翁) wiesza łup na gałęzi drzewa. Ugięcie gałęzi ma być odpowiednikiem wagi grzechów a piekielna para doraźnie wymierza karę zależną od przewin. Złodziejom łamią paluchy i wiążą głowę do stóp, kobietom które pozwoliły by ich krew spadła na ziemię i tym samym sprawiła że ta stała się nieczysta każą pić krew słowem- pełnią funkcję którą w naszym kręgu kulturowym wyobraźnia ludowa przydzieliła co mniej ważnym diabłom podszczypującym karczmarkę "bo nie dolewała" (malowidło z kościółka w Słopanowie) . Co ciekawe Datsue-ba była nie tylko demonem- oprawcą ale też i dobroczynną boginią która, według starożytnych i średniowiecznych wierzeń, opiekowała się tez porodami a przychodzącemu na świat człowiekowi przydziela jego skórę.

Co roku, między 22 a 24 lipca, w Osorezan odbywa się wielki festiwal podczas którego media- niewidome szamanki nazywane Itako- komunikują się ze światem zmarłych. Wszystkie one używają niemal martwego dialektu Tsugaru. W niewielkich, ustawionych rzędem namiotach przyjmują dziennie po trzy- cztery tysiące osób. Oczywiście obrzędy szamańskie mają genezę o wiele starszą niż tradycja buddyjska w Japonii i mamy tu do czynienia z nawarstwianiem się wierzeń ale to już- jak pisał pewien Anglik- całkiem inna bajeczka...

niedziela, 12 lipca 2009

Piekła japońskie

Jeśli chodzi o uporządkowanie wizji infernalnych rolę Dantego w kulturze japońskiej pełni Eshin Sozu, znany również pod imieniem Genshin. Ten mnich buddyjski z X wieku, jeden z ważniejszych przedstawicieli sekty Tendai około roku 985 napisał słynne Ōjōyōshū (往生要集)- trzytomowego dzieła opisującego rzeczywistość raju Czystej Ziemi oraz- co ważniejsze- bardzo szczegółowymi opisami piekła czy piekieł bo tak zwyczajowo tłumaczy się termin Naraku 奈落. Przekład nie jest on całkowicie adekwatny- piekła buddyzmu nie są miejscem wiecznego potępienia i nawet najgorsze męki nigdy nie trwają w nich wiecznie, a jedynie do wyczerpania karmy która skazała nieszczęśnika na ten czy inny los. Piekła mają być serią gigantycznych, połączonych ze sobą jaskiń. Oczywiście w tekstach buddyjskich znajdziemy najróżniejsze opisy i klasyfikacje piekieł, podziały na piekła gorące i zimne, ja jednak skoncentruję się na opisie Genshina, mimo że pomija on kilka ciekawych piekieł o których wspominają choćby teksty tybetańskie, to pozostaje najważniejszym i wyjściowym dla japońskiej ikonografii związanej z tym tematem.

Pierwszym ma być piekło Sprawiedliwej Odpłaty (sans. Sañjīva). Podłoże tego piekła zbudowane jest z żelaza, nieustannie podgrzewanego wielkimi ogniami. Cierpią w nim wszyscy ci, którzy zniszczyli jakąkolwiek formę życia lub jedli mięso. Grzesznicy tną się w nim nawzajem żelaznymi kleszczami lub atakują ich w nim wysłannicy Emmy, tłukąc i tnąc ciała aż zmienią się one w krwawiącą papkę. Natychmiast po "śmierci" nieszczęśnicy ożywają i tortury zaczynają się od nowa. Pobyt tutaj trwa najkrócej- zaledwie 12,500,000 lat.

Kālasūtra (piekło czarnych lin) to bardzo "stolarska" naraka w której na ciałach potępionych ciesielskimi przymiarami rysowane są czarne linie. Słudzy Emmy tną ciała wzdłuż tych linii gigantycznymi piłami i toporami. Piekło to ma też zamieszkiwać wielki pies z płonącymi zębami który rozrywa ciała grzeszników. Cierpią tu złodzieje i mordercy.

Saṃghāta- piekło "miażdżenia". Jak dwa powyższe ma podłoże z rozpalonego żelaza, ale cierpień w nim przysparzają nieustannie zderzające się skały i wielkie, stalowe walce które rozgniatają potępieńców na papkę. W tym piekle pokutują gwałciciele i ci, którzy bili swoich współmałżonków.

Raurava- piekło krzyków. Cierpiący tu biegają, próbując znaleźć schronienie od gorąca podczas gdy ogień wnika w ich ciała przez dziewięć otworów. Kiedy znajdują jakąkolwiek jamę czy rozpadlinę zamyka się ona i ogień wybucha płomieniami dookoła nich. Genshin umieścił w tym piekle sprzedawców którzy rozwadniali sake. Mają oni znosić 404 choroby a ciała ich kąsają niezliczone insekty.

Mahāraurava czyli wielkie piekło krzyków. Czasami nazywane też Dhuma Roruva Niraya, piekłem dymu bo zamiast ognia cierpienia zadaje w nim dym. Pokutują w nim ci, którzy utrzymywali się przy życiu dzięki krzywdzeniu innych.

Tapana- piekło gorąca. Ciała grzeszników przebijane są rozgrzanymi do czerwoności metalowymi włóczniami grubości pnia palmy dopóki ogień nie wychodzi z ich ust i nosów.

Maha Tapana, nazywane też Patapana. Grzesznicy zganiani są na wzgórza płonącego metalu skąd burza zrzuca ich w dół, na przygotowane płonące pale. Strażnicy tego piekła przebijają ciała trójzębami.

Wreszcie ostatnie, ósme piekło- Avici czyli piekło w którym nie ma miejsca. Grzesznicy są tam upchani "jak nasiona gorczycy w bambusowym pojemniku", wszystko wypełnia ogień a cierpienia trwają bez przerwy. Cierpią tu kapłani którzy niszczyli ołtarze, ludzie którzy mając wodę pozwolili innym umrzeć z pragnienia i dzieci które zabiły swoich rodziców.

sobota, 11 lipca 2009

Tradycyjny szlif głowni japońskiej

Tym razem zamieszczam dość stary tekst który swego czasu zdarzyło mi się popełnić na okoliczność wystawy broni japońskiej w budojo. Ponieważ dawne forum seksji kendo SKS Start wydaje się być martwe pomyślałem że po drobnej redakcji przechowam go tutaj. Nie jest wiele wart ale zawsze to kilkadziesiąt minut pracy.



Szlifowanie miecza jest szacownym rzemiosłem i już z racji wieku posiada całe mnóstwo tajników, zarówno jeśli chodzi o historię poszczególnych stylów jak i czysto techniczne “chwyty”. Mimo to na szczeblu podstawowym jest to rzemiosło jak każde inne, w żadnym razie nie wymagające tajemnych praktyk.

Wszyscy pewnie czytali nieustannie ponawiane ostrzeżenia o niebezpieczeństwach związanych ze szlifowaniem nihonto przez osoby nieprzygotowane. Skąd apele o konieczności odsyłania miecza do profesjonalnych togishi ? Moim nieskromnym zdaniem wynikają one z faktu niespełniania przez 90 % entuzjastów miecza japońskiego zupełnie podstawowych, zdroworozsądkowych wymagań. Wymagań, których niespełnienie nieodwołalnie i bez żadnych wyjątków MUSI skończyć się niepowodzeniem i zniszczeniem głowni.

Ot- truizm numer 1 : rzemieślnik żeby być skutecznym musi znać swoje narzędzia i materiały z którymi się zetknie, zwłaszcza w przypadku kiedy pracuje z przedmiotami przedstawiającymi wysoką wartość. Brzmi rozsądnie, neh ? Niestety wiele osób chcących zajmować się nihonto (czy to odkuwaniem go czy też szlifem) nie posiada choćby minimum wiedzy na temat przedmiotów swojej fascynacji, podstaw pozwalających odróżnić miecz szkoły Mino od Bizen, ostrze koto od shin-shinto, głownię katany od tachi . Ponieważ szlifowanie jest ingerencją w kształt ostrza wiedza ta jest równie nieodzowna co znajomość przypraw w pracy szefa kuchni. Człowiek który nigdy nie próbował soli nie jest w stanie przyprawić zupy- nie inaczej ze szlifierzem mieczy. Oczywiście- w obu przypadkach można liczyć na łut szczęścia ale mówiąc szczerze wolałbym nie stykać się z rezultatami tego typu praktyk, zarówno jeśli chodzi o zupy jak i miecze.

Nawet jeśli kandydat na togishi ma potrzebną wiedzę teoretyczną to- truizm nr. 2 - znajomość teorii nie gwarantuje sukcesu. Podobnie jak w przypadku lekarzy którzy podobno muszą zapełnić cmentarz pacjentami zanim będą godni zaufania, szlifierze zapełniają swój cmentarz zniszczonymi głowniami. Niestety, jest to etap którego nie da się zupełnie pominąć (choć oczywiście zachowując odpowiednią ostrożność można minimalizować szkody).

Pozostaje jeszcze jedna przeszkoda, nie związana bezpośrednio z osobą togishi za to często mogąca mieć wyjątkowo bolesny wpływ na stan jego konta. Szlifowanie polega na usuwaniu materiału. Rzecz niby oczywista ale mimo wszystko nie bez znaczenia i warta wzmianki. Miecz, zanim odsłonięty zostanie rdzeń (co oznacza na dobrą sprawę jego zniszczenie- jedyne co można wtedy zrobić to opchnąć truchło na allegro i zalać wyrzuty sumienia zakupionym za otrzymane tą drogą fundusze napojem wysokoprocentowym), może być przeszlifowany tylko określoną ilość razy. W przypadku ostrzy historycznych (czytaj: szlifowanego już wielokrotnie, brudnego, zardzewiałego kawałka metalu który nawet nie przypomina miecza) ocena ryzyka jest często rzeczą niemożliwą a co oznacza zniszczenie przedmiotu wartego kilkaset skrzynek piwa nietrudno sobie wyobrazić.

Oczywiście “statystyczny fanatyk", postać równie często spotykana co “zwykły proszek do prania”, nie ma zamiaru zaczynać od zbierania kamieni i szlifowania kawałków metalu tylko rzuca się z miejsca na głęboką wodę czyli dopada historycznej głowni (“Co !? JA nie wyszlifuję ? A od czego niby papier ścierny !”) i.... niszczy ją. Przyczyn jest kilka- pierwszą (choć oczywiście nie jedyną) jest prosty fakt w który na początku mi samemu strasznie trudno było uwierzyć. Otóż kamienie szlifują inaczej niż papier ścierny. Niezależnie od tego czy napnie się papier na metalowym klocku, przyklei do szklanej płyty czy wykona jakąkolwiek inną ewolucję polecaną na amerykańskich forach internetowych, będzie on zaokrąglał krawędzie. Nie mam pojęcia dlaczego tak się dzieje, mówiąc szczerze nie mam ochoty na poświęcanie życia badaniu tego fenomenu ale fakt pozostaje faktem: nie jest możliwe osiągnięcie czystej shinogi- ji przy użyciu papieru ściernego o ile nie używa się szlifierki do płaszczyzn. Niestety- szlifierka jest jak rewolucja uciskanych- rozwiązuje jeden problem i w zamian tworzy kolejny, o wiele gorszy. Proces ścierania twardych materiałów nieodmiennie generuje dużo ciepła. W przypadku szlifierek i metalu jest tego ciepła wystarczająco dużo żeby doprowadzić do zniknięcia hamonu lub- w rękach osób naprawdę utalentowanych- miejscowego spalenia głowni.O ile klingi potraktowane papierem ściernym można próbować odratować o tyle te których dopadli wariaci uzbrojeni w szlifierki są w 95 przypadkach na 100 stracone- geometrię ostrza zwykle można jakoś podciągnąć ale kiedy nie ma hamonu całość można wsadzić sobie rytualnie w ... brzuch i przeciągnąć poziomo trzy razy.



Tyle o najbardziej podstawowych zagrożeniach związanych z amatorskim szlifem- skoro wszystkie żale związane z zagrożeniami i problemami czyhającymi na początkujących togishi zostały wylane- pora przejść do sedna sprawy czyli samego procesu szlifowania.

Dzieli się on na dwie zasadnicze fazy: kształtowanie (szlif wstępny) i polerowanie czyli shitajitogi i shiagetogi. Jest jeszcze jeden etap- wstępne kształtowanie miecza pilnikami przez kowala (kaijitogi) ale nie zalicza się od do prac togishi- klinga trafia do szlifierza po etapie kaijitogi.

Shitajitogi polega na usunięciu przy pomocy kamieni o grubym ziarnie wszelkich wad (głębokich wżerów rdzy, śladów po kontakcie z ostrzem przeciwnika) i nadaniu klindze własciwego kształtu. Z racji samej ilości usuwanego materiału jest to etap bardzo trudny- błąd może oznaczać nieodwracalne uszkodzenie ostrza. Używa się kolejno kamieni

- Arato (o ziarnie plus minus180)
- Binsui (280-320)
- Kaisei (400- 600).

Oczywiście numery gradacji mają w przypadku kamieni znaczenie orientacyjne. Na tym etapie dopuszczalne jest (co ciekawe nawet przez dość ortodoksyjnie nastawionych mistrzów japońskich) stosowanie kamieni syntetycznych. Ma to swój sens- tak czy tak mamy do czynienia wyłącznie ze ścieraniem stali, nie zachodzą ( a przynajmniej nie powinny zachodzić) żadne reakcje chemiczne pomiędzy kamieniem a stalą. Zupełnie inaczej jest w przypadku drugiej fazy szlifowaniania- shiagetogi. W jej przypadku odczyn użytych skał ma- według ekspertów- spore znaczenie i w dużym stopniu wpływa na efekt końcowy. W tej fazie używane są:

- Nagura (różne odmiany, od 800-1500)
- Uchigumori (również kilka rodzajów, w większości około 3000)
- Hadori lub hazuya (który jest de facto odmianą uchigumori)
- Jizuya

O ile pierwszy etap był “groźny”dla ostrza ale wymagał raczej uwagi niż cierpliwości i szczególnych umiejętności manualnych w drugim jest dokładnie na odwrót. Praca aż do poziomu użycia hazuya polega na wyjątkowo żmudnym usuwaniu śladów po wcześniejszych kamieniach i stopniowym wydobywaniu wszystkich charakterystycznych efektów obróbki stali- hamonu, hady, ziarna. Hazuya to ostatni kamień którym szlifuje się całość głowni- Jizuya nie używa się na hamonie, jest to kamień którego użycie powoduje ciemnienie stali – służyć to ma podkreśleniu kontrastu pomiędzy hamonem a resztą głowni i wydobyciu całego rysunku jihada. Ostatnie etapy obróbki zależą od gustu szlifierza i szkoły do której należy. Wyznawcy “nowej szkoły” używają (po zakończeniu pracy z jizuya) hazuya na samym hamonie, w celu nadania mu sztucznego, białawego odcienia. Praktyka ta- jak nietrudno się domyśleć- prowadzi do podkreślenia hamonu kosztem zatarcia wszystkich subtelności i zmian odcieni stali wewnątrz linii hartu. Podobnie jest z podejściem do polerowania igłą na lustrzany połysk shinogiji, choć tutaj podział między szkołami nie jest tak wyraźny. Polerowanie kończy się użyciem nugui- w tradycyjnym rozumieniu (bo oczywiście obecnie istnieje wiele odmian) zawiesiny tlenków żelaza w oleju mineralnym, dodatkowo przyciemniającej stal poza hamonem.

Nie wiem czy ma sens omawianie sposobów prowadzenia ostrza i innych tego typu technicznych cudów (jak widać tym razem starałem się nie rozpisywać)- ten tekst miał być ledwie zasygnalizowaniem problemu niż próbą choćby wymienienia wszystkich związanych z nim zagadnień więc póki co chyba byłoby na tyle...

piątek, 10 lipca 2009

Brama smoków

Ostatnimi czasy przymierzam się do zrobienia sobie tatuażu. W gruncie rzeczy nic szczególnego- ot, modny kaprys lub- jak twierdzą niektórzy- jedna z oznak zbliżającego się kryzysu wieku średniego. Przerzuciłem setki fotografii i rysunków szukając wzoru który mógłby stać się "moim". Koniec końców siadłem do Corela i zbierając kawałek stąd, kawałek stamtąd a jeszcze inny wymyślając na poczekaniu ugduliłem co następuje:



Oczywiście natychmiast po ukończeniu szkicu zacząłem zamęczać znajomych swoim dziełem i pytaniami o opinię. Jedni okazali się uprzejmi, inni rozsądni, natomiast pyskata koleżanka po fachu obejrzała toto i spytała: no dobrze, niech będzie, ale dlaczego ryba ? Ty wcale nie kojarzysz mi się z rybą.

Biorąc pod uwagę moje standardy czystości chyba powinienem być wdzięczny za brak tego rodzaju skojarzeń. Gdyby chcieć poruszać się w kręgu symboliki europejskiej pytanie właściwie wydawałoby się być w pełni zasadnym- ani ja zimny, ani śliski, ani katolik. W naszym kręgu kulturowym ryby pełnią na tyle znikomą funkcję, że funkcjonują w jej ramach raczej jako bliżej nieokreślona "ryba" niż przedstawiciele konkretnego, rozpoznawalnego gatunku. W świecie wierzeń, legend i symboli japońskich zimnokrwiste stworzenia pełnią o wiele większą rolę a co za tym idzie ich symbolika jest o wiele bogatsza.

Według zaimportowanej z Chin legendy karp płynący w górę Huang Ho (Żółtej Rzeki) musi pokonać tysiąc kaskad i wodospadów zanim, w trzecim miesiącu wiosny, nie dotrze do największego z nich, nazywanego Bramą Smoków (chiń. Lung Men, jap. Ryumon Baku). Miejsce to, położone w chińskiej prowincji Hunan, miał stworzyć bóg- cesarz Yu, rozłupując skałę tamującą bieg rzeki. Ryba, której uda się pokonać tą ostatnią przeszkodę ma, według legendy, przeistaczać się w niebiańskiego smoka- jedną z najważniejszych istot mitycznych, władcę deszczów lub też- według innych przekazów- osiągać nieśmiertelność. Karp płynący w górę rzeki (motyw nazywany Koi-no-Takinobori 鯉の滝登り) jest jednym z symboli siły i determinacji, uporczywego i wytrwałego dążenia do pokonywania przeciwności losu. Ponieważ według legendy dopłynięcie na szczyt wodospadu udaje się jednemu karpiowi na sto tysięcy, historia ta miała też być parabolą ludzkiego dążenia do osiągnięcia oświecenia.

Jako że chińska nazwa karpia brzmi dokładnie jak słowo "zysk" ( w obu przypadkach "li"), ryba ta jest również symbolem powodzenia i obfitości. Również jej płodność nie została pominięta- w Chinach (a co za tym idzie również w Japonii) stała się ona jednym z symboli płodności

Nic dziwnego, że symbol karpia związany z tyloma pozytywnymi cechami, w zmaskulinizowanej kulturze Japonii uważanymi za typowo męskie, stał się też jednym z symboli związanych z Dniem Chłopca. Podczas tego święta, odbywającego się piątego dnia piątego miesiąca, wywiesza się długie, wielobarwne flagi czy rękawy (koinobori 鯉幟) pomalowane tak żeby przypominały wielkie karpie. Czarny, największy, ma reprezentować ojca; kolejny- czerwony to najstarszy z synów. Jeśli w domu jest więcej chłopców, kolejne kolory to niebieski, zielony i fioletowy. Popularna i uroczo bezsensowna dziecięca piosenka związana z tymi flagami brzmi plus minus tak:

Wysoko ponad szczytami dachów są koinobori
Duży czarny karp to ojciec
Mniejsze złote karpie to dzieci
Wyglądają jakby dobrze się bawili płynąc razem


Z Dniem Chłopca związana jest też postać Kintaro- "Złotego chłopca" z japońskich legend, postaci słynącej z legendarnej siły (jako dziecko miał nie tylko kruszyć skały ale też wyrywać drzewa i ćwiczyć sumo z niedźwiedziami). Jednym z najczęściej spotykanych, klasycznych wyobrażeń Kintaro (również w tradycyjnym tatuażu japońskim, co świetnie pokazuje choćby znakomity album Sandi Fellman) jest to, ukazujące go walczącego z gigantycznym karpiem- istotą będącą uosobieniem siły i jako taką jedną z niewielu "godnych" pojawienia się w zestawieniu z herosem.

Wreszcie z racji rzekomego stoicyzmu z jakim ryba ta leży na desce oczekując śmierci miała być symbolem samuraja...

Samuraja nigdy nie jadłem ale karpie mimo imponującej symboliki strasznie śmierdzą mułem.

czwartek, 9 lipca 2009

Erotyczne rękawy

Erotyka japońska "nie lubi" nagiego ciała- podobnie jak za odpychające uważała je Sei Shonagon. Człowiek nagi odarty jest z wszystkich atrybutów które mogły czynić go zajmującym i dla estetów tak epoki Heinan jak i późniejszych równie atrakcyjny co dla nas odarty z mięsa szkielet. To niepowtarzalna, wykonywana w jednym egzemplarzu szata współtworzyła aurę otaczającą daną osobę. Od doboru materiału po krój- wszystko świadczyło o upodobaniach właściciela, ukazywało prawdę o nim w stopniu o wiele większym niż ciało, na którego kształt nie miał wpływu. Jak wspomina T. Screech, pisząc o erotyzmie epoki Edo: "Erotyczny charakter faktury i wyglądu szlachetnego materiału był niewspółmiernie duży,; mógł przerastać podniecenie powstałe przy dotyku skóry, zwłaszcza odkąd o dobrą tkaninę było trudniej niż o dobrą skórę. "

Szaty stanowiły składnik tożsamości danej osoby w stopniu o wiele większym niż miało to miejsce w Europie. Nieużywana odzież zwisała na parawanach, będąc równocześnie elementem dekoracyjnym i znakiem obecności właściciela, elementem jego aury wypełniającej pomieszczenie. Doprowadziło to wreszcie do powstania parawanów- zastępników, na których już nie wieszano szat, ale malowano "udawane". Dalekim echem roli jaką pełniła szata był zwrot "kupować rękawy" który pod koniec XVIII wieku był eufemizmem określającym zatrudnianie kurtyzany.



Czytając pamiętniki dam dworu z epoki Heinan, pełne ikry opisy gry jaką prowadziły ze swoimi partnerami kobiety z otoczenia cesarzowej, wyjątkowo łatwo zapomnieć o warunkach w jakich musiała się ona toczyć. Większość rozmów odbywała się bez kontaktu wzrokowego- dama dworu niemal zawsze ukryta była za zasłoną, kotarą, parawanem. Jedynym na co mógł liczyć potencjalny partner był widok rękawów szaty czy zarysu postaci. Sei Shonagon opisuje, jak damy z otoczenia cesarzowej bawiły się odgadywaniem tożsamości mężczyzn pełniących służbę z odgłosu ich kroków. W sytuacji niemal całkowitego oddzielenia płci zakochiwano się z podziwu godną zapalczywością nie tyle w rzeczywistych partnerach, co w stworzonym na podstawie dość skąpych informacji obrazie tego jak powinni wyglądać. Wnioskowano na postawie koloru papieru dobranego do korespondencji, charakteru pisma, doboru roślin które dołączano do listu, wreszcie- spekulowano na temat możliwych wad i zalet na podstawie koloru szat, rodzaju ich zdobień ba- nawet sposobu ułożenia. Damy wybierające się na spacer po mieście wystawiały poza zasłony okna powozu (piesza wycieczka była oczywiście rzeczą nie do pomyślenia) rękaw. Zwyczaj ten nazywano "idashiginu"- wypuszczaniem szaty. Rękaw stawał się nie tylko wizytówką ale wręcz surogatem widoku obiektu uczuć. Rytuał ten musiał być dość ważny, skoro doprowadził do powstania asymetrycznych szat- niewygodnych, prawdopodobnie nieustannie przesuwających się podczas "normalnego" noszenia ale świetnie nadających się do prezentacji podczas spacerów. Dziś podobną funkcję wabika pełnią wysuwające się "przypadkiem" stringi. Tempora mutantur...

Rola rękawów w konwencjach miłosnych epoki oczywiście nie zamyka się na funkcji wabika. Służą one jako prowizoryczna zasłona twarzy, poduszka, materiał piśmienniczy (odcinanie pod wpływem nagłego impulsu kawałka rękawa i pisanie na nim poematu uważane było za bardzo eleganckie), wreszcie- z denerwującą regularnością- służą jako chusteczka czy raczej, biorąc po uwagę rozmiar, ręcznik do otarcia łez. Zwrot "aż zupełnie przemoczył rękawy swej szaty" powtarza się w prozie i poezji aż do znudzenia. W "Heike Monogatari" jest chyba najczęściej powtarzającą się frazą. Mokre od łez rękawy to ulubiony obraz mający podkreślić ogrom cierpienia a równocześnie karta zgrana tak bardzo, że nie tylko nie spełniająca pierwotnego zadania, ale po którejś setce powtórzeń nabierająca cech humorystycznych (koniec końców ile razy można z poważną miną czytać "... po czym przemoczył rękawy swych szat").

Oczywiście w większości przypadków rzeczywistość nie mogła sprostać oczekiwaniom niczym nie krępowanej wyobraźni, ale też konsekwencje ewentualnego rozczarowania nie były szczególnie poważne. Związki pomiędzy dworzanami były- w najlepszym razie- luźne i mimo tego, iż konwencja wymagała wzniosłych deklaracji o trwałości uczucia, niewiele z tych romantycznych romansów miało przetrwać dłużej niż kilka schadzek. Idealny kochanek nie był wzorem stałości uczuć, co więcej- termin irogonomi, stosowany chociażby w odniesieniu do literackiego ideału stworzonego przez Murasaki Shikibu- księcia Genji i określający postawę jaką winien przyjmować dworny kochanek nie zawiera choćby cienia aluzji do stałości. Wręcz przeciwnie, oznaczając "umiłowanie piękna" sugeruje raczej aprecjację piękna nie-jednostkowego, nieustanne i nigdy nie kończące się poszukiwanie obrazu piękna w każdym jego możliwym przejawie.

środa, 8 lipca 2009

Mudry

Jednym z największych problemów podczas poznawania ikonografii dalekiego wschodu jest konieczność odrzucenia oswojonych, dobrze znanych schematów działania ikonografii europejskiej. Pozbycie się nawyków odczytywania kolorów, wzajemnych układów postaci czy wreszcie gestów. Rzecz o tyle trudna, że są one wrośnięte w świadomość, ich użycie jest "naturalne", niemal instynktowne. Po przeniesieniu na teren ikonografii japońskiej nic nie pozostaje takim jak było wcześniej, a próby przykładania znajomych kodów kończą się żałosną porażką. Ot- choćby rzecz tak prosta jak gestykulacja. Każda kultura świata ma zbiór typowych i charakterystycznych dla siebie gestów. Większości z nich używamy odruchowo, stanowią część naszego systemu komunikacji. Problemy zaczynają się w momencie kiedy stykamy się z ludźmi spoza naszego kręgu kulturowego. Nagle okazuje się że to co dla nas było gestem pożegnania (dziecięce "pa pa") dla kogoś innego jest najbardziej oczywistym sposobem przywoływania kogoś. Pół biedy, kiedy obie strony są świadome nieprzekładalności znaków lub mają możliwość użycia innych sposobów komunikacji niż niewerbalna- w innej sytuacji może się skończyć ciężkim mordobiciem. Niestety, jeśli chodzi o gesty rytualne- a ikonografia zwykle obfituje w przedstawienia tego rodzaju - sytuacja która już na starcie nie była prosta, ulega dodatkowej komplikacji. Mamy do czynienia nie tylko z gestem codziennym, znakiem, którego rolą jest przekazanie pewnej - zwykle nieskomplikowanej- treści, ale ze znakiem pod wieloma względami "specjalnym", którego pierwotne znaczenie bardzo często uległo modyfikacji. W przypadku gestów sakralnych bądź magicznych powodem powstania symbolu bardzo często są skomplikowane konstrukcje symboliczne, co sprawia że jakiekolwiek próby "instynktownego" odczytania ich znaczenia z góry skazane są na niepowodzenie, i to nie tylko z racji złożoności koncepcji leżących u podstaw symbolu czy jego "obcości", ale również ich wyjątkowego statusu w ramach kultury w której funkcjonują. Są podwójnie czy potrójnie obce- nie tylko pochodzą spoza naszej kultury- również w ramach kultury która je stworzyła pozostają obce z powodu swojego wyjątkowego, niecodziennego statusu i genezy. Wreszcie na wszystko to nakłada się jeszcze upływ czasu- drobny szczegół który sprawia że nawet gesty naszych pradziadków są nam czasem zupełnie obce.

No dobrze... chciałem o mudrach a zaczynam odpływać i truć nie wiadomo o czym.

Ab ovo: mudry to gesty symboliczne wywodzące się z hinduizmu, później przejęte przez buddyzm. Są jednym z sześciu głównych rodzajów symboli występujących w ikonografii buddyjskiej (pozostałe to mandale, asany, trony, aureole i różnego rodzaju atrybuty i akcesoria). Pierwotna etymologia terminu nie jest znana. We wczesnej post-weddyjskiej literaturze słowo mudra związane jest z koncepcją pieczęci czy znaku przez nią pozostawianego. W języku pali termin którym określa się mudrę- muddika- związany jest z pojęciem autorytetu, sugerujące połączenie jakie zachodzi pomiędzy znakiem (w tym przypadku układem dłoni lub rąk) a bóstwem z którym ów znak jest związany.

Pierwsze wyobrażenia Buddy pojawiły się około 2 wieku n.e. Początkowo powtarzało się w nich zaledwie kilka mudr ale ich ikonografia była bardzo płynna. Z czasem uległa rozbudowaniu i kodyfikacji- Mahavairocana sutra z 7 wieku wymienia 130 oddzielnych mudr: 31 używanych w przedstawieniach "Wielkich Buddów", 57 odpowiadających ważniejszym bóstwom i 45 pomniejszym bytom. Od tego czasu, wraz z rozpowszechnianiem się i rozwojem buddyzmu powstała ogromna liczba wariantów. Nie wiem czy istnieje jakiekolwiek opracowanie dotyczące wszystkich istniejących symboli tego typu- podejrzewam że nie. Na potrzeby zwykłego aficionado wystarczy znajomość kilku podstawowych, pozwalająca na zorientowanie się who is who w większości przedstawień.

Mudra nauczania (Tenbōrin-in, mudra ukazania Dharmy)- mudra związana z nauczaniem prawd wiary, ma być gestem użytym przez historycznego buddę podczas pierwszego kazania po osiągnięciu oświecenia. Prawa dłoń na wysokości piersi, wnętrzem na zewnątrz, palec wskazujący i kciuk stykają się tworząc kółko, pozostałe palce wyprostowane. Zwykle występuje w przedstawieniach Dainichi Nyorai oraz Shaka Nyorai, chociaż nie ogranicza się do nich. Nie wspomniałem wcześniej- terminem używanym na określenie mudry w Japonii jest "in", stąd Tenbōrin-in, Semui-in, Seppou-in itd.

Mudra uśmierzenia strachu (Semui-in, mudra "nie obawiaj się")- gest który Shaka Nyorai miał wykonać natychmiast po osiągnięciu oświecenia. Znak braku obaw i zapewnienia opieki. Często wiąże się go z historią o ujarzmieniu rozwścieczonego słonia- budda miał wykonać ten gest zaatakowany przez celowo spojonego alkoholem słonia po czym zwierze oddało mu hołd. Wraz z yogan-in jest elementem Tsuubutsugyou (dosł. formy przedstawiania właściwej dla buddów) i jako taka nie jest specyficzna dla żadnej postaci. Prawa dłoń skierowana palcami ku górze, wnętrzem na zewnątrz (plus minus jak gest policjanta zatrzymującego ruch).

Mudra powitania czy przyjęcia (Yogan-in)- spotykana raczej w przedstawieniach stojących. Prawa (w niektórych układach lewa) dłoń skierowana palcami w dół, wnętrzem do widza. Znak spełnienia życzeń tych którzy przyjmują nauki buddyzmu. Związana z Kasyapą- jednym z siedmiu buddów przeszłości, bezpośrednim poprzednikiem Shaki.

Mudra dotknięcia ziemi (Gōma-in)- Gest którym Shaka miał wezwać niebo i ziemię na świadków swego zwycięstwa nad Marą. Zwykle występuje w przedstawieniach w pozycji siedzącej. Prawa dłoń z wyciągniętym palcem wskazującym skierowana ku ziemi, lewa otwarta, rozluźniona, wnętrzem ku górze tak jakby podtrzymywała miseczkę (w niektórzych przedstawieniach rzeczywiście trzyma miskę żebraczą). Jedna z najbardziej popularnych mudr w sztuce Azji, chociaż akurat w Japonii mało powszechna. Związana z przedstawieniami Ashuku Nyorai

Mudra medytacji (Zenjō-in)- chyba najlepiej znana mudra. Lewa dłoń otwarta, ułożona poziomo, wnętrzem w górę, na niej spoczywa prawa. Kciuki stykają się czubkami. Lewa symbolizuje świat ułudy, prawa- oświecenie. Według tradycji to mudra którą przyjął Shaka medytując pod drzewem bodhi. W sztuce japońskiej związana z przedstawieniami Shaki Nyorai, Dainichi Nyorai i Senju Kanon. W Azji często łączona z Amida Nyorai, w ikonografii japońskiej jest on przedstawiany z dłońmi w nieco innej mudrze- Mida no Jōin będącej właściwie nie spotykaną na innych terenach mudrą medytacji. Dłonie ułożone są jak w Zenjō-in, ale palce wskazujące obu dłoni stykają się z kciukami.

Mudra dyskusji (Raigō-in, mudra nauczania)- prawa dłoń skierowana ku górze, lewa w dół, obie do zewnątrz. Palec wskazujący styka się z kciukiem, pozostałe palce wyprostowane. Często związana z Amidą chociaż zdarzają się również przedstawienia uczniów Buddy z dłońmi ułożonymi w ten sposób.

Mudra sześciu żywiołów (Chiken-in, inaczej też mudra najwyższego oświecenia- Kakushō-in)- mudra charakterystyczna dla koreańskich i japońskich przedstawień Dainichi Nyorai. Prawa dłoń obejmuje wyciągnięty w górę palec wskazujący lewej ręki, symbolizując pięć ziemskich żywiołów (ziemia, woda, ogień, powietrze i metal bądź drewno) połączonych z szóstym- duchową świadomością.