sobota, 11 lipca 2009

Tradycyjny szlif głowni japońskiej

Tym razem zamieszczam dość stary tekst który swego czasu zdarzyło mi się popełnić na okoliczność wystawy broni japońskiej w budojo. Ponieważ dawne forum seksji kendo SKS Start wydaje się być martwe pomyślałem że po drobnej redakcji przechowam go tutaj. Nie jest wiele wart ale zawsze to kilkadziesiąt minut pracy.



Szlifowanie miecza jest szacownym rzemiosłem i już z racji wieku posiada całe mnóstwo tajników, zarówno jeśli chodzi o historię poszczególnych stylów jak i czysto techniczne “chwyty”. Mimo to na szczeblu podstawowym jest to rzemiosło jak każde inne, w żadnym razie nie wymagające tajemnych praktyk.

Wszyscy pewnie czytali nieustannie ponawiane ostrzeżenia o niebezpieczeństwach związanych ze szlifowaniem nihonto przez osoby nieprzygotowane. Skąd apele o konieczności odsyłania miecza do profesjonalnych togishi ? Moim nieskromnym zdaniem wynikają one z faktu niespełniania przez 90 % entuzjastów miecza japońskiego zupełnie podstawowych, zdroworozsądkowych wymagań. Wymagań, których niespełnienie nieodwołalnie i bez żadnych wyjątków MUSI skończyć się niepowodzeniem i zniszczeniem głowni.

Ot- truizm numer 1 : rzemieślnik żeby być skutecznym musi znać swoje narzędzia i materiały z którymi się zetknie, zwłaszcza w przypadku kiedy pracuje z przedmiotami przedstawiającymi wysoką wartość. Brzmi rozsądnie, neh ? Niestety wiele osób chcących zajmować się nihonto (czy to odkuwaniem go czy też szlifem) nie posiada choćby minimum wiedzy na temat przedmiotów swojej fascynacji, podstaw pozwalających odróżnić miecz szkoły Mino od Bizen, ostrze koto od shin-shinto, głownię katany od tachi . Ponieważ szlifowanie jest ingerencją w kształt ostrza wiedza ta jest równie nieodzowna co znajomość przypraw w pracy szefa kuchni. Człowiek który nigdy nie próbował soli nie jest w stanie przyprawić zupy- nie inaczej ze szlifierzem mieczy. Oczywiście- w obu przypadkach można liczyć na łut szczęścia ale mówiąc szczerze wolałbym nie stykać się z rezultatami tego typu praktyk, zarówno jeśli chodzi o zupy jak i miecze.

Nawet jeśli kandydat na togishi ma potrzebną wiedzę teoretyczną to- truizm nr. 2 - znajomość teorii nie gwarantuje sukcesu. Podobnie jak w przypadku lekarzy którzy podobno muszą zapełnić cmentarz pacjentami zanim będą godni zaufania, szlifierze zapełniają swój cmentarz zniszczonymi głowniami. Niestety, jest to etap którego nie da się zupełnie pominąć (choć oczywiście zachowując odpowiednią ostrożność można minimalizować szkody).

Pozostaje jeszcze jedna przeszkoda, nie związana bezpośrednio z osobą togishi za to często mogąca mieć wyjątkowo bolesny wpływ na stan jego konta. Szlifowanie polega na usuwaniu materiału. Rzecz niby oczywista ale mimo wszystko nie bez znaczenia i warta wzmianki. Miecz, zanim odsłonięty zostanie rdzeń (co oznacza na dobrą sprawę jego zniszczenie- jedyne co można wtedy zrobić to opchnąć truchło na allegro i zalać wyrzuty sumienia zakupionym za otrzymane tą drogą fundusze napojem wysokoprocentowym), może być przeszlifowany tylko określoną ilość razy. W przypadku ostrzy historycznych (czytaj: szlifowanego już wielokrotnie, brudnego, zardzewiałego kawałka metalu który nawet nie przypomina miecza) ocena ryzyka jest często rzeczą niemożliwą a co oznacza zniszczenie przedmiotu wartego kilkaset skrzynek piwa nietrudno sobie wyobrazić.

Oczywiście “statystyczny fanatyk", postać równie często spotykana co “zwykły proszek do prania”, nie ma zamiaru zaczynać od zbierania kamieni i szlifowania kawałków metalu tylko rzuca się z miejsca na głęboką wodę czyli dopada historycznej głowni (“Co !? JA nie wyszlifuję ? A od czego niby papier ścierny !”) i.... niszczy ją. Przyczyn jest kilka- pierwszą (choć oczywiście nie jedyną) jest prosty fakt w który na początku mi samemu strasznie trudno było uwierzyć. Otóż kamienie szlifują inaczej niż papier ścierny. Niezależnie od tego czy napnie się papier na metalowym klocku, przyklei do szklanej płyty czy wykona jakąkolwiek inną ewolucję polecaną na amerykańskich forach internetowych, będzie on zaokrąglał krawędzie. Nie mam pojęcia dlaczego tak się dzieje, mówiąc szczerze nie mam ochoty na poświęcanie życia badaniu tego fenomenu ale fakt pozostaje faktem: nie jest możliwe osiągnięcie czystej shinogi- ji przy użyciu papieru ściernego o ile nie używa się szlifierki do płaszczyzn. Niestety- szlifierka jest jak rewolucja uciskanych- rozwiązuje jeden problem i w zamian tworzy kolejny, o wiele gorszy. Proces ścierania twardych materiałów nieodmiennie generuje dużo ciepła. W przypadku szlifierek i metalu jest tego ciepła wystarczająco dużo żeby doprowadzić do zniknięcia hamonu lub- w rękach osób naprawdę utalentowanych- miejscowego spalenia głowni.O ile klingi potraktowane papierem ściernym można próbować odratować o tyle te których dopadli wariaci uzbrojeni w szlifierki są w 95 przypadkach na 100 stracone- geometrię ostrza zwykle można jakoś podciągnąć ale kiedy nie ma hamonu całość można wsadzić sobie rytualnie w ... brzuch i przeciągnąć poziomo trzy razy.



Tyle o najbardziej podstawowych zagrożeniach związanych z amatorskim szlifem- skoro wszystkie żale związane z zagrożeniami i problemami czyhającymi na początkujących togishi zostały wylane- pora przejść do sedna sprawy czyli samego procesu szlifowania.

Dzieli się on na dwie zasadnicze fazy: kształtowanie (szlif wstępny) i polerowanie czyli shitajitogi i shiagetogi. Jest jeszcze jeden etap- wstępne kształtowanie miecza pilnikami przez kowala (kaijitogi) ale nie zalicza się od do prac togishi- klinga trafia do szlifierza po etapie kaijitogi.

Shitajitogi polega na usunięciu przy pomocy kamieni o grubym ziarnie wszelkich wad (głębokich wżerów rdzy, śladów po kontakcie z ostrzem przeciwnika) i nadaniu klindze własciwego kształtu. Z racji samej ilości usuwanego materiału jest to etap bardzo trudny- błąd może oznaczać nieodwracalne uszkodzenie ostrza. Używa się kolejno kamieni

- Arato (o ziarnie plus minus180)
- Binsui (280-320)
- Kaisei (400- 600).

Oczywiście numery gradacji mają w przypadku kamieni znaczenie orientacyjne. Na tym etapie dopuszczalne jest (co ciekawe nawet przez dość ortodoksyjnie nastawionych mistrzów japońskich) stosowanie kamieni syntetycznych. Ma to swój sens- tak czy tak mamy do czynienia wyłącznie ze ścieraniem stali, nie zachodzą ( a przynajmniej nie powinny zachodzić) żadne reakcje chemiczne pomiędzy kamieniem a stalą. Zupełnie inaczej jest w przypadku drugiej fazy szlifowaniania- shiagetogi. W jej przypadku odczyn użytych skał ma- według ekspertów- spore znaczenie i w dużym stopniu wpływa na efekt końcowy. W tej fazie używane są:

- Nagura (różne odmiany, od 800-1500)
- Uchigumori (również kilka rodzajów, w większości około 3000)
- Hadori lub hazuya (który jest de facto odmianą uchigumori)
- Jizuya

O ile pierwszy etap był “groźny”dla ostrza ale wymagał raczej uwagi niż cierpliwości i szczególnych umiejętności manualnych w drugim jest dokładnie na odwrót. Praca aż do poziomu użycia hazuya polega na wyjątkowo żmudnym usuwaniu śladów po wcześniejszych kamieniach i stopniowym wydobywaniu wszystkich charakterystycznych efektów obróbki stali- hamonu, hady, ziarna. Hazuya to ostatni kamień którym szlifuje się całość głowni- Jizuya nie używa się na hamonie, jest to kamień którego użycie powoduje ciemnienie stali – służyć to ma podkreśleniu kontrastu pomiędzy hamonem a resztą głowni i wydobyciu całego rysunku jihada. Ostatnie etapy obróbki zależą od gustu szlifierza i szkoły do której należy. Wyznawcy “nowej szkoły” używają (po zakończeniu pracy z jizuya) hazuya na samym hamonie, w celu nadania mu sztucznego, białawego odcienia. Praktyka ta- jak nietrudno się domyśleć- prowadzi do podkreślenia hamonu kosztem zatarcia wszystkich subtelności i zmian odcieni stali wewnątrz linii hartu. Podobnie jest z podejściem do polerowania igłą na lustrzany połysk shinogiji, choć tutaj podział między szkołami nie jest tak wyraźny. Polerowanie kończy się użyciem nugui- w tradycyjnym rozumieniu (bo oczywiście obecnie istnieje wiele odmian) zawiesiny tlenków żelaza w oleju mineralnym, dodatkowo przyciemniającej stal poza hamonem.

Nie wiem czy ma sens omawianie sposobów prowadzenia ostrza i innych tego typu technicznych cudów (jak widać tym razem starałem się nie rozpisywać)- ten tekst miał być ledwie zasygnalizowaniem problemu niż próbą choćby wymienienia wszystkich związanych z nim zagadnień więc póki co chyba byłoby na tyle...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz