niedziela, 27 listopada 2011

Repetitio est mater...

Pisząc o rzeźbie Mikaeri Amidy ledwo wspomniałem o amidyzmie, nie wyjaśniając na dobrą sprawę dlaczego akurat ten odłam buddyzmu miałby być postrzegany jako godny wzmianki konkurent dla- chociażby- chrześcijaństwa czy islamu. Pora chyba nadrobić braki i zjeść tę żabę (swoją drogą zabawne że Amerykanie w tego rodzaju sytuacji mówią o jedzeniu wrony). Przy okazji zdarzy mi się zapewne mówić o rzeczach oczywistych, za co z góry przepraszam.

Buddyzm dotarł do Japonii już w okresie Nara za pośrednictwem Korei i Chin. Kroniki z dużym zaangażowaniem opisują cuda do jakich miało dochodzić w związku z pojawieniem się posągu buddy i dość naturalnym oporem części arystokracji przeciwko nowym ideom. W rzeczywistości opór związany był nie tyle z religią czy ideologią, co z walkami dworskich koterii, jako że z trzech wielkich rodów które zmonopolizowały dostęp do wysokich urzędów nową religię promował ledwie jeden. Koniec końców ród Soga i nowa ideologia zwyciężyły o tyle, że buddyzm zyskał stałe miejsce na dworze cesarskim. Gdyby przyjrzeć się jednak temu zwycięstwu było ono o wiele bardziej pozorne niż choćby chrzest Polski. Ot- nominowano kapłanów sześciu sekt, zwanych później „sześcioma skarbami z Nara”, którzy mieli modlić się za pomyślność rządów cesarskich, pokój i dostatek. Biorąc pod uwagę to, jak obfity był panteon shinto, trudno uznać tego rodzaju „podbój” za znaczący, ale fakt pozostaje faktem- drzwi zostały uchylone. W okresie Heian do wcześniejszych odłamów dołączyły dwa nowe, ezoteryczne szkoły Tendai i Shingon. Obie zawierały bardzo ciekawe koncepcje i wpłynęły tak na umysłowość, jak i historię Japonii w stopniu co najmniej równie silnym co nieco mitologizowany Zen, ale ich wpływ na niepiśmienne masy był bardzo ograniczony z racji dużej złożoności doktryny.



Chińskie malowidło ścienne przedstawiające Gokuraku- Czystą Ziemię buddy Amidy. Dobrze widać bardzo charakterystyczne drzewa spełniające życzenia, przystrojone trochę jak bożonarodzeniowe choinki w supermarketach. Dynastia Ming, około połowy XV wieku. Zbiory Muzeum Sztuki w Birmingham

Znaczącą zmianą było dopiero pojawienie się amidyzmu w postaci tzw. sekty Czystej Ziemi. Dotarł on do Japonii dość wcześnie- już w X wieku mnich Genshin „nawrócił” Michinage no Fujiwara, ale jej rozprzestrzenianie się trwało dość długo- status osobnej szkoły znanej pod nazwą Jodo Shu uzyskała dopiero w XIV wieku. Ujmując jej nauki w największym skrócie oferowała ona stosunkowo prostą drogą do zbawienia. Opierając się na trzech sutrach (krótszej sutrze Sukhavativyuha, dłuższej sutrze Sukavativyuha i sutrze Amitayurdhyana) opisujących leżącą na zachodzie Czystą Krainę czy, używając europeizmu, Raj buddy Amidy nazywany pierwotnie Sukhāvatī a w buddyzmie japońskim określanego nazwami Gokuraku bądź Anraku. Sekta uznawała recytowanie imienia Amidy za jedną z metod medytacji których ostatecznym celem miało być utożsamienie się z nim i przez to odkrycie natury buddy w sobie, osiągnięcie oświecenia. W praktyce już następcy Genshina uprościli zasady i rozpowszechniło się przekonanie o zbawczej mocy, jaką miało mieć choćby jednokrotne szczere i żarliwe wezwanie imienia Amidy- wspomniane wcześniej nembutsu. Honen (1133-1212) twierdził wręcz że wszelkie medytacje i/lub rozważania nad sensem nembutsu są nie tylko zbędne ale i szkodliwe- tym co się liczy jest nieustanna nabożna recytacja. Jak pisał (cytując zresztą chińskiego teologa):

„Jedyne co rób to z całego serca powtarzaj imię Amidy . Czy to chodząc czy stojąc, siedząc czy leżąc, nigdy nie przerywaj tej praktyki choćby na moment. To właśnie ona niezawodnie prowadzi do zbawienia...”

Biorąc pod uwagę klarowność doktryny trudno się dziwić popularności tych nauk wśród ludzi, których nie pociągały skomplikowane konstrukcje teologiczne czy, równie złożone, ezoteryczne rytuały. Dołączmy do tego całą ikonografię pokazującą krainę z drzewami spełniającymi życzenia, Amidę zstępującego w asyście dwu bodhisatwów (Seishi i Kannon) by przyjąć duszę wiernego wyznawcy, relikwiami pozostałymi po kremacjach tych, którym miało się udać (znakiem "udanego przejścia" miało być odnalezienie w prochach tzw. sarira- kulistych, krystalicznych tworów, nieco podobnych do perły zarówno jeśli chodzi o wygląd, jak i skład chemiczny) i będziemy mieć obraz religii mesjanistycznej i misyjnej, z prostym i łatwym do zapamiętania zestawem praktyk, nieprzesadnie rygorystyczną i wystarczająco „plastyczną” żeby poddawać się różnym wymogom życia.

nembutsunembutsunembutsu....

sobota, 26 listopada 2011

Czarną ma skórę ten nasz koleżka

Zdarzyło mi się ostatnio w czasie dyskusji na temat sztuki japońskiej usłyszeć o wartościach estetycznych typowych dla niej en masse. Twierdzenie zostało prowizorycznie podparte rzuceniem terminu „mono no aware” i zdrową dozą nabzdyczenia, co dodało całej sytuacji wyjątkowo ujmującego kolorytu, natomiast dla mnie stało się przyczynkiem do zastanowienia się nad tym, w jakim stopniu obraz sztuki japońskiej został zdominowany przez jej najbardziej rozpowszechnioną i- co tu dużo ukrywać- plebejską edycję, czyli pop-kulturę epoki Edo.

Ot- prosty myślowy eksperyment: pytanie z dziedziny „malarstwo japońskie”. Jakieś nazwiska? Zwykle w odpowiedzi na tak rzucone pytanie można usłyszeć o Hokusai, Kuniyoshi, Utamaro, Moronobu (no dobrze, „zwykle” w tym przypadku oznacza drugie miejsce, zaraz po otwierającym stawkę „sp..laj”). Mówiąc krótko: artyści owszem wybitni, czasem nawet malarze, ale ludzie, którzy współcześnie cieszą się popularnością nie dzięki malarstwu, a drzeworytowi. Ich prace tuszem, malarstwo w monochromatycznym stylu suibokuga sumi-e czy w o wiele bardziej dekoracyjnym stylu wielkiej szkoły Kano pozostają na dobrą sprawę nieznane, podczas gdy „Wielka fala” czy ośmiornice dopieszczające poławiaczkę awabi uznawane są za reprezentatywne przykłady sztuki japońskiej. Gest malarski, wyjątkowo znaczący w całej sztuce azjatyckiej, ze świetnymi przykładami autoportretów malowanych palcami maczanymi wprost w tuszu czy całym stylem hatsuboku („rozchlapanego tuszu”), nie istnieje w świadomości powszechnej, chyba że dotyczy kaligrafii.



Sushi i ukiyo-e. Japońska klasyka w wykonaniu- jakże by inaczej- Hiroshige.

Zostawmy zresztą malarstwo, unikając tym samym zarzutu o hołdowanie wypaczonym gustom zadeklarowanych onanistów czy innych- za przeproszeniem- inteligentów i sięgnijmy nieco szerzej. Kultura dawnej Japonii ? Gejsze, sushi, yakuza, samuraje, kimono, wachlarze, papierowe parasolki. Coś z jazdy obowiązkowej pewnie pominąłem, ale chętnym a upierdliwym polecam wklepanie w ramach eksperymentu „kultura Japonii” w google i zerknięcie na to, jakie obrazki wypluje wyszukiwarka zanim w wyniku scrollowania dojdziemy do tego, do czego dochodzi się w necie przy zadaniu dowolnego pytania, o ile oczywiście człowiekowi palce się wcześniej nie zmęczą. Znowu obraz głównie XVII wieczny, bo to i gejsze w swej kobiecej wersji pojawiły się na scenie dopiero w tym czasie i yakuza (jako zorganizowane grupy „dzielnych z gminu” czy- jak wolą inni- sformalizowane organizacje przestępcze) na dobrą sprawę nie istnieli poza środowiskiem wielkomiejskim. Kimono owszem, ma dość imponującą bo sięgającą jeszcze V wieku genealogię, ale to które uważa się za „ikoniczne”, czyli takie które „zwykły” europejczyk pokaże paluchem spytany o to, jak wygląda prawdziwe kimono to wzór który- ponownie, ukształtował się na ulicach Yoshiwary nie dalej niż tych 300 lat temu. Sushi ? Tu podobnie można grzebać bardzo głęboko, jako że wywodzi się ono z dawnych sposobów konserwowania ryb przy pomocy kwasów powstałych w wyniku fermentacji ryżu, ale ponownie- forma małych, szybkich przekąsek, związana jest z kuchniami ulicznymi Edo i sprzedawcami służącymi „czymś na ząb” publiczności w teatrach kabuki. Samuraje ? Tak, to kasta która powstała wcześniej, ale obraz faceta z dwoma mieczami, kierującego się niemal mitycznym kodeksem nie dość, że ma podstawy w regulacjach prawnych reżimu Tokugawów, to jeszcze w jego tworzeniu i popularyzacji paluchy maczali filmowcy zajmujący się gatunkiem chambara. Kojarzy ktoś samuraja bez miecza ? Słynnych siedem włóczni z Shizugatake ? No właśnie...



Afro Samurai. Jakoś tak... pasował mi do tego posta, a że ostatnio wygrzebałem całą serię, pomyślałem że nieładnie byłoby zostawić tą perełkę na boku. Bardzo zgrabna, satysfakcjonująco krwawa i nie do końca głupia, pięcioodcinkowa historyjka. Na dobitkę w anglojęzycznej wersji główny bohater mówi głosem S.L. Jacksona. Czego chcieć więcej ?

Wygląda na to, że po ponad 400 latach od nawiązania kontaktów pomiędzy obiema cywilizacjami, pomimo licznych błogosławieństw jak internet czy Martyna Wojciechowska, nasz obraz dawnej Japonii pozostaje takim, jakim go nam namalowali go nam jej europejscy „odkrywcy”. Biorąc pod uwagę, że w Afryce ciągle mieszka murzynek Bambo, to i tak nie najgorzej.

wtorek, 15 listopada 2011

Komu odbija pędzel

Dlaczego kitki, czy może raczej należałoby powiedzieć „pędzelki” cieszyły się w Japonii tak wielką popularnością ? Trudno powiedzieć. Wiadomo że fryzury z tego rodzaju ozdobą popularne były wśród wszystkich bez wyjątku warstw społecznych przez ponad tysiąc lat. Zaczęło się- oczywiście- w epoce Heian. Początkowo włosy układano na wzór chiński, jednak dość szybko doszło do powstania wariantów lokalnych.

Pierwszym, bardzo charakterystycznym, było pojawienie się sakayaki czyli łysinki, bardzo podobnej do tego co wielu panów dostaje w prezencie od natury bez jakichkolwiek wysiłków ze swojej strony. Według części badaczy miała ona znaczenie funkcjonalne- sprawiała że noszenie hełmu stawało się o wiele wygodniejsze- co wskazuje również na moment w którym nowo powstała warstwa jaką byli samurajowie- w opinii dworu w najlepszym razie grubo ciosani prostacy od mokrej roboty- zaczęła mieć znaczenie nie tylko polityczne, ale i kulturotwórcze. Co ciekawe tego, kto miał prawo nosić taką bądź inną fryzurę nie regulowały żadne ogólne ustalenia, znamy jedynie przykłady zaleceń z „kodeksów domowych”- zbiorów zaleceń które miały obowiązywać w ramach pojedynczych rodów. Jak by nie było już we wczesnej epoce Edo noszenie sakayaki (czy, używając innej nazwy, tsukishiro) nie było już w żaden sposób związane z funkcjami użytkowymi, pozostając kwestią osobistego wyboru. Powstały różnorodne wariacje jak yaro-mage, han-atama czy nakazori. Skoro już jesteśmy przy łysince: jednym z obowiązków samuraja (czyli mężczyzny z klasy bushi pozostającego na służbie) było przestrzeganie higieny i dbanie o wygląd. W czasie burzliwych przemian Meji Ishin wielu buntowników obnosiło się z zaniedbaną czy wręcz kompletnie zarośniętą sakayaki, swoim wyglądem głosząc wszem i wobec „jestem zajętym walką o przywrócenie władzy cesarzowi i wyrzucenie zamorskich diabłów, mam gdzieś takie pierdoły jak dbanie o włosy”. Swoją drogą to dość zabawne jak często zwykłe syfiarstwo próbuje się szminkować różnorakimi ideologiami.




Jak w każdej kulturze świata również i w Japonii epoki Edo moraliści bili w dzwony i bębny, wskazując na ekscentryczne fryzury jako oznakę upadku i rychłej zagłady ludzkości. Jednym z przykładów tego jak wyobrażano sobie szczyty ekstrawagancji jest niezbyt wysokich lotów ilustracja do książki Koikawy Harumachieho z 1781 (według innych 1783) roku, pokazująca dwóch utracjuszy w drodze do Yoshiwary. Oprócz innych ekstrawagancji mamy tu monstrualnych rozmiarów futatsu- yori.

Drugim z elementów fryzury był warkoczyk czy może kitka- mage. Zaimportowana z Chin jako nieodłączny element stroju dworzanina, początkowo wyglądała trochę jak kozacki osełedec i, podobnie jak sakayaki, miała znaczenie czysto praktyczne, pozwalając na pewniejsze umocowanie hełmu do głowy (warkoczyk bądź kitkę przewlekano przez otwór znajdujący się na szczycie kopuły). Z czasem wykształciło się całe mnóstwo odmian. Chasen- gami polegający na takim obwiązaniu kitki, że powstawał pędzelek, trochę podobny do miotełki służącej do spieniania herbaty. Mitsu- ori w którym naoliwione włosy zbierano razem i dwukrotnie składano, najpierw w przód a później na tył głowy czy jego uproszczona wersja, futatsu -yori (tylko jedno złożenie, w przód), wreszcie oichio czyli „liść ginko”- styl chonmage charakterystyczny dla zawodników sumo a polegający na rozłożeniu końcówki mage w wachlarz.