czwartek, 27 sierpnia 2009

Lanie wody

Spytajcie kogokolwiek o symbol Azji- złoto przeciw orzeszkom że wymieni smoka. Japoński tatuaż ? Oczywiście, smok. Miecz ? Oprawa "w smoki", jakżeby inaczej. Kapcie ? Szlafroki ? Piórniki ? Wszystko, czego dusza zapragnie, z prezerwatywami włącznie. Już sama popularność motywu onieśmiela, ale tak czy owak chyba nie da się uciec od jego omówienia. Pomalutku, po kawałeczku jakoś się trzeba będzie przez tego giganta przepchać- jest zbyt ważny i zbyt zagnieżdżony w świadomości żeby można go było ot tak, po prostu przemilczeć.



Nie, mówienie o smoku- prezerwatywie nie było przenośnią. Swoją drogą nie da się temu odmówić pozorów sensu- skoro toto ma sobie radzić z dziewicami. Roar- roar, babe...


O tym że Europejskie smoki nie mają najlepszej prasy nie trzeba przypominać. Czy winne są temu ich ekscentryczne upodobania kulinarne, czy pozostałości wierzeń utożsamiających gady z grzechem - to w gruncie rzeczy nieistotne. Jakkolwiek by nie było, uznaje się je za istoty niewątpliwie potężne, imponujące i w jakich sposób godne respektu, ale zdecydowanie złowrogie. W kulturach wschodu smok pełni całkowicie odmienną funkcję. W japońskich opowieściach smok jest niewątpliwie istotą potężną i majestatyczną, ale bardzo rzadko wrogą. Symbol wody, władca burz i piorunów o dość gwałtownym temperamencie, to w gruncie rzeczy stwór dobroduszny.



Rzeźba przedstawiająca smoka jako władcę wód, burz i błyskawic. Wizerunek o tyle nietypowy, że uskrzydlony. Brama światyni Engaku, ©Yasufumi Nishi/© JNTO


Smoki należą do rodziny nagów- mitycznych, półboskich istot wywodzących się z mitologii indyjskiej, posiadających cechy ludzkie i gadzie. Są nierozerwalnie związane z żywiołem wody- mają być królami wszelkich żyjących w niej stworzeń, władcami i patronami czterech oceanów. Podobnie jak w przypadku setek innych japońskich symboli geneza "smoczej" ikonografii związana jest w ten czy inny sposób z Chinami i nie uległa jakimś radykalnym przemianom podczas importu.

Seledynowy smok jest jednym z czterech symboli stron świata. Jego domena to wschód, a żywioł- drewno, bądź (rzadziej) woda. Jego odwiecznym wrogiem jest czerwony feniks- zwierzę symbolizujące południe i związane z żywiołem wody. Para ta należy do yang, podczas gdy biały tygrys (zachód, metal) i czarny żółw (północ, woda). Para smok i feniks to odpowiednio symbole cesarza i cesarzowej. Dwa żywioły czy dwa zwierzęta będące w opozycji (ogień i woda bądź ogień i drewno) tworzą w tym przypadku jedność, pełnię.



Piękny przykład klasycznego wizerunku smoka w interpretacji rzeźby "japońskiego baroku"- dekoracje pawilonów w Nikko ©JNTO.

Japońskie smoki, w przeciwieństwie do swoich kuzynów z innych stron świata, są zwykle całkowicie pozbawione skrzydeł. W swojej naturalnej postaci (posiadają zdolność zmiany kształtu i często przeistaczają się w brodatych starców) smok ma ciało węża, głowę wielbłąda, rogi jelenia, oczy sarny, łuski smoka, szpony orła i pazury tygrysa. Liczba szponów jest powodem dość ożywionej dyskusji. Otóż tak Chińczycy jak i Koreańczycy twierdzą, że im bardziej oryginalny i czcigodny smok, tym więcej ma pazurów. Te pochodzące z Chin zwykle mają ich cztery, oprócz smoka cesarskiego który ma ich pięć. Koreańczycy dyskretnie bo dyskretnie (nie bardzo mogli sobie pozwolić na bezpośrednie obrażanie sąsiada) wymalowywali w pałacach swoich królów smoki z siedmioma pazurami. Japoński smok ma ledwie trzy szpony (powraca jak echo liczba trzy związana z symboliką solarną i symbolami władzy) i skoro już symbol funkcjonował w tej postaci przez parę stuleci, to jakoś trzeba było z tej biedy wybrnąć. Japończycy z właściwym sobie kreatywnym podejściem do historii zaczęli lansować tezę odwrotną do tej znanej z kontynentu, czyli twierdzić, że im bliżej miejsca powstania motywu, tym mniej szponów. Spór przypomina trochę wojny o sposób jedzenia jaj z opowieści Jonathana Swifta, choć oczywiście są uczeni gotowi do przelania krwi ostatniej kropli z żył w obronie swojej wizji pochodzenia i genealogii motywu.



Smok w dość typowej dla siebie roli wierzchowca. Drzeworyt Kunisady II, około roku 1860


Ilu szponów by nie miał, smok zwykle przedstawiany jest z kulistym przedmiotem w jednej z łap. Ten przedmiot to słynna relikwia buddyjska (oczywiście motyw jest o wiele starszy i pochodzi z tradycji hinduistycznej, gdzie związany był z postaciami Shivy i Ganeshy). Wygląda jak płonąca czy płomienista perła i oprócz tego, że bardzo często pojawia się w przedstawieniach smoków, jest jednym z atrybutów Avalokiteśvary i Jizo (Ksitigarbhy jeśli kto woli). Nazywa się nyoi-shu (如意珠). Klejnot ten- jak mówią legendy- ma moc spełniania dowolnych życzeń swego posiadacza. Co ciekawe w tradycji centralnej Azji związany jest on nie tylko z wizerunkami smoka, co konia-wiatru (według innych przekładów nazw tybetańskich i chińskich rzecznego konia bądź wręcz smoczego konia), mającego być ni mniej ni więcej tylko stworzonym na potrzeby rytuałów szamanistycznych wyobrażeniem duszy człowieka. Nie ma sensu cytować wszystkich teorii A. Baileya z "Caves of the sun", wystarczy wspomnieć o nierozerwalnych związkach konia jako symbolu z żywiołem wody. Niezależnie od tego które zwierze jest "nosicielem" klejnotu- czy będzie to smok, czy koń, czy wreszcie postać taka jak będąca wcieleniem Avalokiteśvary bogini miłosierdzia Kannon (przedstawiana zresztą jako jadąca na smoku bądź też - w innym wariancie ikonograficznym- z głową konia), pojawienie się tego symbolu wydaje się być zawsze powiązane z wodą. Po raz kolejny odczytując symbolikę japońską docieramy do tego samego punktu, tego samego przekazu: osiągnięcie nadludzkich możliwości, spełnienie życzeń czy osiągnięcie doskonałości możliwe jest dopiero po oczyszczeniu, które zwykle dokonuje się przez wodę.

Na początek chyba wystarczy- noc już się kończy a mi zostało jeszcze niemało pracy.

poniedziałek, 24 sierpnia 2009

I jeszcze raz w zaświaty...

Po napisaniu poprzedniego tekstu po raz kolejny obejrzałem "Spirited away". Cały film jest przede wszystkim opowieścią o... podróży do świata duchów. Główny bohaterka trafia tam po przekroczeniu (czy raczej: przejechaniu obok) tradycyjnej torii- bramy będącej przejściem i znakiem granicznym pomiędzy światem ludzi i bogów. Jej rodzice nieświadomie łamią jedno z ważniejszych tabu i jedzą pokarm ofiarny, tym samym kalając zarówno jego jak i siebie. Po jego zjedzeniu stają się częścią rzeczywistości w której się znaleźli, ale jako ci, którzy zanieczyścili ofiary zostają zamienieni w zwierzęta będące symbolami nieczystości- świnie. Z kolei sama Chichiro po przekroczeniu granicy i zapadnięciu nocy stopniowo staje się coraz bardziej przezroczysta, nierealna. Jej fizyczne ciało nie może istnieć w zaświatach. Ratunkiem jest dla niej spożycie choć jednego ziarna pokarmu pochodzącego ze świata w którym się znalazła. W poprzednim poście wspomniałem o imionach jako elemencie tożsamości- rzeczywiście w filmie pełnią one bardzo ważną funkcję. W japońskich rytuałach przejścia- czy to dojrzewania, zaślubin czy też najważniejszym ze wszystkich rytuale pogrzebowym zamknięcie każdego kolejnego etapu wiązało się ze zmianą imienia. W przypadku zmarłych- czyli tych którzy mogli stać się kami- zmiana imienia miała zapewnić spokój temu który odszedł, sprawić że nie będzie niepokojony przez żywych, wymieniających imię do którego przywykł. Każda z postaci w świecie kami pozostaje pozbawiona swojego imienia. Jest pozbawiona tożsamości nie tylko przez wspomniane wcześniej "skalanie", ale również przez kradzież imienia. Chichiro, Haku... Przestępstwem do której Haku zostaje zmuszony przez Jubabę jest kradzież pieczęci hanko jej siostry, Zeniby. Trzeba przyznać że z punktu widzenia europejczyka to wyjątkowo mizerne przestępstwo, ale warto pamiętać że w kulturach wschodu pieczęć do dziś stanowi sygnaturę ważniejszą i często bardziej osobistą od odręcznego podpisu. Zbrodnią smoka jest więc nie tyle błaha próba kradzieży przedmiotu, co zawładnięcia imieniem- a więc i tożsamością- czarownicy. Ot- kolejny drobny klocek w układance...

niedziela, 23 sierpnia 2009

W krainie kami

Jeśli wierzyć feministkom faceci dojrzewają przez pierwszych 14 lat życiach, później już jedynie rosną. Mam z tą maksymą pewien problem- z jednej strony sugeruje ona obciążenie niedojrzałością, z drugiej- jest być może jedyną moją szansą na zakwalifikowanie się w poczet 100% samców. Ot- traf chciał, rzeczywiście nie bardzo wyrosłem z zabawek. Te ulubione nie są już co prawda już pokryte kudłami (przynajmniej jeśli chodzi o 99% powierzchni ciała) ale ciągle, mimo wspomnieniom nauk mamusi że miejsce zabawek jest na półce, nie mogę się oprzeć pokusie ciągnięcia ich do łóżka. Jak każde, nawet nieco przeterminowane dziecko przepadam też za bajkami (czego pochodną jest w pewnym sensie niniejszy blog). Jedną z tych do których lubię wracać jest film Miyazakiego "Spirited Away". Pamiętam że kiedy oglądałem ją pierwszy raz, przywalił mnie ilością symboli i warstw znaczeniowych upchanych w czymś co w kulturze zachodniej wkłada się do szufladki z napisem "historyjki dla dzieci". Szczególnie długo dokuczała mi scena w której Haku pod postacią smoka walczy z chmurą papierowych ludzików. Przeczuwałem że nie mogą to być "ot tak" przypadkowe figurki ale nie mając żadnego rozeznania w symbolice japońskiej nie znajdowałem żadnego punktu zaczepienia dla odczytania tego obrazu.



Co ciekawe już sama nazwa tych laleczek mówi wiele. Ta najpopularniejsza- hitogata (人形) składa się z dwu znaków, oznaczające odpowiednio "człowieka" (hito) i "kształt" (kata), ale w okresie Muromachi używano również innej- katashiro (形代), co oznacza "kształt zastępczy". W praktykach magicznych i religijnych każda reprezentacja danej osoby jest potencjalnie nośnikiem ducha (tamashii) i jako taka może z powodzeniem stanowić zastępnik samej osoby. Mechanizm ten znany jest wielu kulturom- wystarczy przypomnieć złowrogie praktyki magiczne europejskiego renesansu czy obawę przedstawicieli ludów prymitywnych przed skradzeniem części duszy przez fotografa. Japońskie papierowe figurki ludzkie używane są w shintoistycznych rytuałach oczyszczenia. Jako że wycina się je kilkoma prostymi ruchami i pozbawione cech indywidualnych, piszę się na nich własne imię, czasem wiek a potarcie laleczką hitogata ciała sprawia, że przechodzą na nią wszystkie grzechy, skalania, "nieczystości", które muszą zostać zmyte. Oznaczenie imieniem wiąże lalkę z konkretną osobą- jak w historii stworzenia człowieka wspomnianej w "The Pillow Book" przez Greenewaya dopiero z zapisaniem imienia na wizerunku akt stworzenia zostaje dokonany, a dwa różne sposoby reprezentacji, materialna reprezentacja ciała i związany ze sferą ducha znak tworzą nową jakość- człowieka.

"Kiedy bóg stworzył pierwszy gliniany model człowieka, namalował oczy... usta... płeć. Potem namalował każdemu jego imię, by człowiek nigdy go nie zapomniał [...]"

Podczas rytuału odbywającego się zwykle w okolicach połowy roku wrzuca się je do wody- strumienia bądź przyświątynnej studni w której dokonuje się rytualnych ablucji, co ma zapewnić oczyszczenie z grzechów na kolejną połowę roku.

Wróćmy do filmu Miyazakiego. Pozbawiona własnego imienia- a więc w pewien sposób niekompletna, będąca nie do końca człowiekiem główna bohaterka uwięziona jest w gigantycznej łaźni, w której różnego rodzaju kami oczyszczają się po pobycie w świecie ludzi z wszelkiego brudów jakimi zostali w nim skalani.



W męczącej mnie przez parę lat scenie Haku, wracając do łaźni w postaci smoka, zostaje okaleczony przez setki hitogata, symbolicznych przedstawień zrzucanego przez ludzi brudu. W gruncie rzeczy wymowa tej sceny jest powtórzeniem przy pomocy nieco innych środków przekazu ze sceny w której Sen pomaga w oczyszczeniu z - tym razem materialnych- śmieci innego smoka. W obu przypadkach smok jest oczywiście symbolicznym przedstawieniem rzeki, skalanej tak dosłownie, jak i w sensie metafizycznym przez ludzi i w obu rozpoznanie prawdziwej natury rzeczy i zjawisk możliwe jest dopiero po oczyszczeniu obserwatora i przedmiotu obserwacji. Nic dziwnego że takiej właśnie transformacji i oczyszczeniu ulega zresztą sama Sen, która dopiero po tym zabiegu i dzięki niemu jest w stanie przejrzeć iluzję, równocześnie odzyskując własną tożsamość i uwalniając rodziców.

Oczywiście laleczki hitogata były wykorzystywane również do innych celów- były akcesoriami czarnej magii i magii miłosnej ale opowieść o tym należy do całkowicie innej bajki.

wtorek, 18 sierpnia 2009

Głuchota bogów

Bądźmy szczerzy- bóstwa nigdy nie były szczególnie skore do zajmowania się śmiertelnikami. Pół biedy kiedy ci gotowi byli rżnąć setkami woły czy dziewice- na tym etapie rozwoju ludzkości nieśmiertelnym, jeśli wierzyć legendom, jakoś łatwiej przychodziło oderwanie się od "M jak miłość", odłożenie gazety i kiwnięcie paluchem w sprawie tego czy innego petenta. Niestety- z czasem przestało im się chcieć słuchać modłów i cuda przestały być tak spektakularne jak w złotym wieku (być może przyczynił się do tego fakt wyginięcia legendarnych dziewic). Ot- w sam raz tyle żeby się nie przemęczyć i nie dać parchom zapomnieć o sobie. Wskrzeszenie dzieciątka tu, przywrócenie wzroku tam- i już, starczy, cieszyć się i bić pokłony. Większość nacji podeszła do życzeń swoich bogów z pokorą, ograniczając sie do cichszej lub głośniejszej modlitwy i śpiewów. Co ciekawe instrumenty perkusyjne i spora część dętych zostały wykluczone z liturgii czemu trudno doprawdy się dziwić- mało kto lubi być budzony z dobrze zasłużonej drzemki dzikimi hałasami, toteż bicie w dzwony, strzały z armat, terkotanie grzechotkami i bicie w bębny zostawiono na okoliczność odstraszania demonów. Oczywiście Japończycy- jak zwykle- wiedzieli lepiej i nie dość że jak wszystkie inne nacje pokalane buddyzmem używają różnego kalibru bębnów w liturgiach, to jeszcze wprowadzili inny irytujący zwyczaj czyli klaskanie w dłonie- kashiwade.

Wywodzi sie on jeszcze ze starożytności, kiedy to było gestem oddania czci czy szacunku. Nihongi wspomina że kiedy cesarzowa zasiadała na tronie, minister z szacunkiem klaskał w dłonie- trudno powiedzieć czy czcząc w niej małżonkę boga na ziemi czy też władczynię (zwykle zresztą- w przypadku choćby Fujiwarów- będącą jego własną córką). Ilość klaśnięć może być różna. Najczęściej klaszcze się dwa razy ale dla uhonorowania szczególnie ważnych bóstw (jak choćby Amaterasu) liczbę tą podwaja się, chociaż w niektórych rytuałach zdarza się ponad trzydzieści klaśnięć pod rząd.

Zdaniem antropologów sam gest ma wiele wspólnego ze zwykłym i wspólnym dla wszystkich kultur modlitewnym złożeniem dłoni, wywodzącym się z niewolniczego oddawania rąk "pod sznur". W przypadku rytualnego klaskania owa wiernopoddańcza czołobitność przybiera cechy natręctwa czy wręcz mściwej złośliwości- odgłos składanych rąk ma wybudzić bóstwo z letargu i sprawić że zwróci ono uwagę na uporczywego suplikanta (stąd klaszcze się po złożeniu ofiary a przed modlitwą- nigdy po). Nie wiem jak zachowują się wybudzone z drzemki kami ale sądząc po ilości kataklizmów nawiedzających Japonię potrafią właściwie ocenić namolność swoich wyznawców.

poniedziałek, 17 sierpnia 2009

Wakacje

Od 8 do 16- go... pierwsze od długiego czasu i już skończone. Pora wracać do pisania

środa, 5 sierpnia 2009

Mono no aware

Podobno każdy człowiek w pewnym wieku ma w szafie trupa. Ja mam ich kilka. Leżą spokojnie na stojaku, oczyszczone z powierzchniowych zabrudzeń, zabezpieczone i w większości martwe. Stare, zniszczone miecze- według pompatycznej ideologii stworzonej na potrzeby totalitarnej dyktatury Tokugawów dusze kilku pokoleń dawno spalonych Japończyków, według większości ich twardo stojących na nogach rodaków- nie wart złamanego grosza złom bez widoków na jakąkolwiek przyszłość. W gruncie rzeczy są dość żałosne, ale nie da się zaprzeczyć że między innymi dlatego wpisują się idealnie w ramy pewnego XIX wiecznego pojęcia które w ciągu ostatnich stu lat zrobiło niesamowitą karierę.

Japonia nie miała szczęścia (czy raczej nieszczęścia) do teorii sztuki. W ramach pismach poświęconych zagadnieniom sztuki nigdy nie doszło do rozważań dotyczących statusu artysty, jego roli w społeczeństwie, przez długi czas nie zajmowano się nawet doprecyzowaniem terminologii związanej z estetyką, uznając ją za oczywistą. Pierwszymi którzy podjęli próby zdefiniowania unikalnych cech japońskiej kultury była grupa uczonych i poetów która poświęciła się kokugakushu- (dosł. studiom nad starożytnością- w domyśle oczywiście japońską). Grupa ta, poszukując czystych i nieskażonych źródeł tradycji na których można by oprzeć ideologię narodową, odrzucała dominujące wówczas wzorce promowanego przez reżim neokonfucjanizmu. Co zabawne za takie "czyste źródło" uznali oni poezję epoki Heinan, a więc czasu, kiedy damy dworu pisały "nie znajduję w tym niczego pięknego ale skoro Chińczycy piszą że jest to urocze to musi tak być". Jakkolwiek by nie było, w ideologii kokugakushu pojawiła się koncepcja mówiąca że "prawdziwe serce" (w rozumieniu ducha narodowego) ujawni się i okaże w całej wspaniałości kiedy zniszczone zostanie "chińskie serce"- synonim szkodliwego oddziaływania tysiącletnich wpływów z kontynentu.

Według głównego ideologa grupy- Motoori Norinagi- unikalność japońskiego myślenia o świecie miała polegać na zdolności do bezpośredniego odbierania i odczuwania istoty rzeczywistości bez konieczności posługiwania się w czasie tego procesu mediami takimi język. W zetknięciu z przedmiotami (mono) i zjawiskami Japończycy mieli być w stanie odczuć ich piękno skontrastowane z przemijalnością i zostać "poruszeni" czy "zachwyceni" (co nie jest może najdoskonalszym tłumaczeniem terminu aware ale na potrzeby zwykłego blogu powinno z powodzeniem wystarczyć). Cały termin- mono no aware- to opis odczucia będącego mieszanką podziwu dla piękna i smutku wynikającego ze świadomości jego przemijalności. Mimo że określenie jest dość późne, przyjęło się jako termin idealnie ujmujący nastrój i postawę właściwą bohaterom Genji Monogatari czy nastojowi poezji ze zbioru "Manyoshu". Podobnie jak pojęcia takie jak "smutek" czy "piękno" łatwiej chyba odczuć jego znaczenie niż je wyjaśnić. Haiku wielkiego Basho...

***
Letnie trawy
to wszystko co zostało
ze snów wojowników


... i o pół tysiąclecia starszy poemat otwierający Heike monogatari:

Dźwięk dzwonów świątyni Gion
jest echem nietrwałości wszechrzeczy.
Kolor kwiatów na rozdwojonych pniach
obwieszcza że rozkwit jest zwiastunem upadku.
Ten kto jest dumny nie pozostaje takim na długo
jest jak przemijający sen wiosennej nocy.
Ten kto jest dzielny w końcu zostanie zniszczony
by być niczym więcej niż pył na wietrze.

niedziela, 2 sierpnia 2009

Problemy z ogórkami

Połykam ksiażki. To jeden z moich mrocznych nałogów. Trzystustronicowa powieść to zwykle trzy- cztery godziny. Przy tego rodzaju nawykach czytelniczych nie bardzo mogę sobie pozwolić na bycie wybrednym i często- gęsto przebijam się przez lektury ledwie- ledwie wybijające się ponad poziom intelektualny Joli Rutowicz. Dziś w supermarkecie wygrzebałem pierwszą część cyklu o Saint- Germain. Niestety- jak przystało na cykl wampiryczny główny bohater, oprócz tego że żywi się krwią nosi wyłącznie czarne ubrania, spojrzeniem zniewala kobiety, jest nieludzko silny, bogaty i inteligentny słowem- ideał oczyma zakompleksionych pryszczatych nastolatków bądź niedopchanych panien z pretensjami do mrocznego emploi. Przebijając się przez kolejne peany ku czci obowiązkowo bladego herosa nie mogłem nie uśmiechnąć się na wspomnienie wampirów z Japonii... Oczywiście każda kultura ma jakichś krwiopijców. W przypadku mitologii japońskiej mamy oczywiście różnorakie złowrogie stwory które "przy okazji" potrafią pozbawić swoje ofiary krwi jak złowrogie duchy, koty bądź tanuki, ale tak naprawdę jedynym prawdziwym wampirem, wysysającym życie z swoich ofiar jest stworek z pozoru raczej niegroźny czyli kappa (河童- dosłownie "dziecko rzeki").

Wygląda toto dość pokracznie- trochę jakby małpie założyć na łapy płetwy pływackie, tors wpakować w skorupę żółwia a na łbie wygolić tonsurkę i dorzucić solidną porcję rybiego smrodu. Pośrodku tonsurki, na samym czubku płaskiej czaszki każda kappa ma wgłębienie wypełnione wodą ze zbiornika w którym żyją. Mimo swych małych rozmiarów kappa jest dziesięciokrotnie silniejsza od człowieka, pod warunkiem że woda z wgłębienia nie wyschnie bądź nie zostanie wylana- jeśli do tego dojdzie kappa traci całą swoją siłę, według niektórych legend może nawet umrzeć. Ta drobna niedogodność wielokrotnie ocaliła życie ludziom wyzwanym przez kappy na pojedynek. Kappy, w przeciwieństwie do wielu istot o których zdarzyło mi się pisać wcześniej, są Japończykami z krwi i kości. Uwielbiają narodowy sport Japonii- sumo (w którym są podobno mistrzami, legenda przypisuje im wynalezienie koppo- "twardych" technik ataku na kości), co zresztą jest powodem dla którego zaczepiają ludzi zabłąkanych w pobliżu zbiorników wodnych i wyzywają ich na pojedynki o wyjątkowo wysokie stawki. Z jednej strony- skarby zebrane przez kappy jako nagroda za wygraną walkę, z drugiej- dość bolesna i wyjątkowo prawdopodobna śmierć. Na szczęście kappy posiadają proporcjonalnie silnie rozwiniętą inną typowo japońską cechę- poszanowanie dla etykiety. Człowiek przymuszony przez tych zielonych gangsterów do pojedynku powinien rozpocząć go od ceremonialnego ukłonu- kłaniając się w odpowiedzi kappa utraci życiodajną wodę i znajdzie się na łasce człowieka.



Kappa w całej krasie. Rysunek Hokusai.

Kappy to (przynajmniej od epoki Muromachi- w ich przypadku ewolucja wizerunku wydaje się przebiegać w sposób odwrotny do tego który można obserwować w przypadku tengu) istoty z złe, choć zawsze pieczołowicie przestrzegające wszelkiego rodzaju umów, nawet jeśli ma im to przynieść szkodę. Większość ich żartów jest może niekoniecznie w najlepszym guście ale nieszczególnie groźnych- ot, uwielbiają zaglądanie pod kimona przechodzących mostkiem czy przeprawiających się łodzią kobiet, głośnie pierdzenie w twarz rybakom i inne dowcipasy tego typu. Powodem dla którego te pokraki zawsze przypominają mi się kiedy tylko widzę obraz klasycznego, do znudzenia idealnego "europejskiego" wampira jest fakt, że kappom przypisuje się winę za śmierć większości topielców- zwłaszcza dzieci. Topielcy, zwłaszcza jeśli namakali odpowiednio długo, mają mieć (panie wybaczą dosłowność) obrzękłe odbyty, co dało asumpt do powstania legend o wodnych demonach które żywią się krwią, siłą życiową bądź- to moja ulubiona wersja- z czystej złośliwości wyciągają (mówiąc precyzyjniej wysysają) jelita i żołądek przez odbyt zostawiając tylko obrzękły, pełen płynu bęben. Jak sądzę ostatnia odmiana odnosi się do nieboszczyków którzy pławili się w wodzie z dużym zacięciem i dobrze świadczy o dociekliwości i naukowym podejściu ludzi żyjących w pobliżu zbiorników wodnych.



Jak widać na nieszczególnie wysokich lotów drzeworycie Tsukiyoki Yoshitoshiego nie zawsze kappy straszą rybaków puszczaniem wiatrów- jak mówi japońskie przysłowie "od czasu do czasu i kappa utonie"- każdemu może się podwinąć noga. Niektóre pomyłki mogą być bardzo groźne w skutkach, nawet dla demonów. 1881,

Co ciekawe pośród wielu teorii dotyczących pochodzenia kappy, z których jedne mówią o portugalskich mnichach (tonsura i słowo kapa), inne o małpach (ogólny pokrój i- niestety chińska- legenda o królu małp) znajduje się też taka, która tłumaczy ich pochodzenie faktem wyrzucania przez Japończyków martwych lub w pełni sprawnych ale nie do końca potrzebnych noworodków do rzek. Mizuko- dosłownie wodne dziecko- (水子) to nazwa jaką dziś określa się dzieci zmarłe przed porodem, a która wcześniej odnosiła się do wszystkich zmarłych dzieci. Nie da się nie zauważyć że jej znaczenie jest na dobrą sprawę identyczne ze znaczeniem słowa kappa. Jeśli stare, shintoistyczne bóstwa wody stały się mściwymi wcieleniami dzieci skrzywdzonych za życia, ich pragnienie zemsty na żywych wydawałoby się być uzasadnione i bardzo typowe. Choć tłumaczenie to jest najbardziej ponurym ze wszystkich z jakimi się spotkałem, brzmi najbardziej prawdopodobnie i przypomina o tej stronie historii kraju kwitnącej wiśni o której raczej nieczęsto wspomina się w poetyckich opisach. Oczywiście z pewnością mamy tu do czynienia z nałożeniem się na siebie dwu toposów- starego, pochodzącego jeszcze z epoki antycznej i nowego, nadającego kappom wszystkie cechy właściwe wszelkim mściwym duchom z japońskich podań. Jeśli chodzi o stary wzorzec to pierwsza wzmianka o duchach wody odpowiadających współczesnym wizerunkom kappa pochodzi z Nichon Shoki a więc mówimy o roku 720 (choć tam mówi się raczej o bogu rzeki- Kawa no Kami), i dotyczy bardziej staromodnej personifikacji sił przyrody, posiadających zarówno cechy negatywne jak i pozytywne (jak choćby przypisywana kappom umiejętność leczenia złamań i zwichnięć).

Pozostaje jeszcze kwestia wyjaśnienia tytułu postu... otóż kappy przepadają za ogórkami. Mają na ich punkcie tak kompletnego bzika, że można wyłgać się od śmierci rzucając im kilka ogórków. Dlaczego ? Nie mam najzieleńszego pojęcia, faktem jest że maki z ogórkiem nazywa się nie kyuri maki, a właśnie kappa maki. Smacznego