sobota, 15 lutego 2020

Czas zakończeń, czas powrotów

Zbyt wiele symboli, za dużo książek. Skończę jak inny rycerz, z innej powieści. Nawet muskulaturę mam już odpowiednią.

No dobrze… klocki na miejscu, można spróbować zacząć coś z nich budować. Interpretacja pierwsza, oparta na przywoływanym przez wszystkich badaczy dziełku Erazma z Rotterdamu “Enchiridion militis christiani”. Enchiridion to mała książeczka, rodzaj podręcznika (urocza gra znaczeń- w grece encheiridion to równocześnie podręcznik i sztylet). Erazm popełnił toto w 1501 roku (pierwsze wydanie drukiem, o ile pamiętam, to 1503), rozdymając na kilkadziesiąt stron wizję z listu do Efezjan:

“W końcu bądźcie mocni w Panu - siłą Jego potęgi. Obleczcie pełną zbroję Bożą, byście mogli się ostać wobec podstępnych zakusów diabła. Nie toczymy bowiem walki przeciw krwi i ciału, lecz przeciw Zwierzchnościom, przeciw Władzom, przeciw rządcom świata tych ciemności, przeciw pierwiastkom duchowym zła na wyżynach niebieskich. Dlatego weźcie na siebie pełną zbroję Bożą, abyście w dzień zły zdołali się przeciwstawić i ostać, zwalczywszy wszystko. Stańcie więc [do walki] przepasawszy biodra wasze prawdą i oblókłszy pancerz, którym jest sprawiedliwość, a obuwszy nogi w gotowość [głoszenia] dobrej nowiny o pokoju. W każdym położeniu bierzcie wiarę jako tarczę, dzięki której zdołacie zgasić wszystkie rozżarzone pociski Złego. Weźcie też hełm zbawienia i miecz Ducha, to jest słowo Boże - wśród wszelakiej modlitwy i błagania. Przy każdej sposobności módlcie się w Duchu! Nad tym właśnie czuwajcie z całą usilnością i proście za wszystkich świętych.”


Życie rozumiane jako nieustanna walka. Jeździec byłby w tym przypadku nie tyle rycerzem czy wojownikiem, ale po prostu obrazem chrześcijanina, który odwracając się od diabła i nie zwracając uwagi na zagrożenia, jedzie- było nie było- ciemną doliną do “miasta na górze”- Jeruzalem niebieskiego. Ma to sens? Jakiś ma. Swoją drogą trudno się nie uśmiechnąć wyobrażając sobie zaświaty jako znajome, swojskie domy z fachwerku, z dachami krytymi dachówką i gontem. Wizja Erazma zostałaby tu uzupełniona przez Durera o dodatkowe symbole- chociaż… nie wszystko się tu zgrywa. Coś zgrzyta. Dlaczego na drodze rycerza leży czaszka? Koniec końców- skoro Jezus zwyciężył śmierć, trudno uznać ją za cel drogi. Czemu ma służyć klepsydra w ręku śmierci?  Dlaczego jaszczurka biegnie w stronę przeciwną do tej, w którą zmierza cała kawalkada?

Może rycerz jest nie tyle przeciwnikiem, co sojusznikiem śmierci i diabła? Jednym z raubritterów, żyjących z chaosu? Nomen omen- psów wojny? Śmierć jest jego towarzyszem i celem. Jaszczurka kieruje się w stronę słońca- Jezusa, a człowiek miecza jedzie w przeciwną stronę- ku zagładzie. Pozostaje za murami miasta, tam gdzie psy i czarownicy.

A może jeszcze z innej strony? Połowa piach z klepsydry w dłoni umrzyka już się przesypała. Zegar słoneczny pokazuje godzinę piątą czyli- w “języku” średniowiecza-  południe. Połowę dnia. Punkt szczytowy, z którego droga prowadzi już tylko w dół, w ciemność. Rycerz jest w połowie swojej drogi, śmierć… przepraszam: Śmierć wytyka Viatorowi fakt, że jego czas zaczyna się kończyć. Skoro jaszczurka zmierza na wschód- pozostali ciągną ku zachodowi. Równocześnie czaszka Adama przypomina, że śmierć pierwsza jest tylko etapem w drodze ku ostatecznemu celowi. Ciągle stanowi nieuchronną konieczność- ale została już pokonana. Jeździec wybierając pomiędzy diabłem a śmiercią, odwracając się plecami do tego pierwszego, tak naprawdę unika obu. Staje się zwycięzcą.

Rozważania faceta po 40-ce (Durer w chwili stworzenia grafiki miał 42 lata). Jakby nigdy nic ja też brodzę już w smudze cienia… i bardzo możliwe że wkładam Durerowi na plecy własne bagaże.

Czego bym nie naskrobał- rycina pozostaje sekretem. Wymyka się próbom jednoznacznego odczytania. Jest jak zamglone odbicie w lustrze. Przy całej żonglerce symbolami, wszystkich cytatach, rozkopanych grobach i powyciąganych z szaf umysłach. Bo- jak mówi Dobra Księga tych, którzy wierzyli jak Durer-  po części poznajemy i po części prorokujemy, kiedy zaś przyjdzie doskonałość – to, co cząstkowe zostanie uznane za bezużyteczne.

Q.E.D.

piątek, 14 lutego 2020

I rycerz. I pies. I jaszczurka

No dobrze- pora na główną postać.

Mamy jeźdźca, w pełnej zbroi “gotyckiej” (mocno anachroniczne określenie jednego z typów zbroi płytowej, pochodzącego-  traf chciał- z warsztatów norymberskich), okrytej- o ile mnie wzrok nie myli- sajanem. Na głowie saleta z nakarczkiem pokrytym ozdobną plecionką, pod szyją obojczyk, u pasa długi miecz. W prawej dłoni kopia, na której końcu przyczepiona jest lisia kita. Siodło z wysokim, ozdobnym łękiem, ogłowie z munsztukiem, podwójny zestaw lejc, koń niewątpliwie masywny (zdecydowanie nie jakiś wiejski podjazdek- wygląda wręcz na pełnego destriera)  i równie niewątpliwie męski idzie mocno paradnym krokiem. Na końskim łbie i nad ogonem pęczki liści dębu. Całość sprawia wrażenie siły i zdecydowania, mocno przypominając konne pomniki włoskiego quattrocenta, które Durer miał okazję oglądać.


Dwa pomniki prześladujące młodocianych historyków sztuki- Gattamelata (1453, Donatello)..


...i Colleoni, tu w Petersburskim odwzorowaniu. Verocchio, około 1480


Symbolika? Nienachalna. Liście dębu wiązano na terenie Rzeszy wierzchowcom zwycięzców i szczęśliwych myśliwych. Gdyby podłubać dłużej można od biedy próbować szukać tu innego rodzaju nawiązań- według średniowiecznej tradycji krzyż Chrystusa miał być wykonany z drewna dębu- choć moim zdaniem to już mocno naciągana analogia.

Lisia kita- tu będzie ciut ciężej. Lis jako taki był kojarzony jednoznacznie negatywnie, zwykle symbolizował diabła. Gdyby przyjąć taką wykładnię rycerz byłby wysłannikiem zła, towarzyszem diabła i śmierci. Tłumaczenie sensowne, ale przeczy mu dość powszechna praktyka przedstawiania rycerzy z lisimi kitami przytwierdzonymi do lanc. Inny trop niesie ze sobą stara occytańska piosenka “Ai vist lo lop, lo rainard, la lèbre” (“Widziałem wilka, lisa i łasicę”- choć niektórzy próbują przekładać la lebre jako "zająca"). Jest króciutka więc zaśpiewajmy sobie:

Widziałem wilka, lisa i łasicę
Widziałem wilka i lisi taniec
Wszyscy troje tańczyli wokół drzewa
Widziałem wilka, lisa i łasicę
Wszyscy troje krążyli wokół drzewa
Wszyscy krążyli dookoła rozkwitającego krzaku

Pracujemy jak niewolni przez cały rok
By zarobić kilka monet
A w czasie ledwie miesiąca
Widzę wilka, lisa i łasicę
I nic nie zostaje
Widziałem łasicę, lisa i wilka






Piosneczka ludowa i zjadliwie satyryczna. Według znawców tematu wilk jest tu symbolem króla, lis- feudała (czyli naszego rycerza), a łasica- kleru. Rzecz zdecydowanie pasująca do pro-chłopskich sympatii Durera ale, biorąc pod uwagę powszechność wizerunków rycerzy z tego rodzaju ozdobą lancy nadawanie lisiej kicie jakiegoś wyjątkowego znaczenia zakrawałoby o nadinterpretację, zwłaszcza biorąc pod uwagę fakt, że pojawia się ona w innych, czysto “dokumentalnych” rysunkach samego Durera. Ot- wbrew twierdzeniom starego zbola Freuda, ogórek to czasami po prostu ogórek i nic więcej.


Studium rycerza na koniu. Durer, 1495.


Skoro już omówiliśmy główne dramatis personae, dorzućmy przyprawy.

 Pies. Biegnie przy tylnych nogach koni. Uroczo nierasowy. Znaków szczególnych- poza swobodnie dobranymi cechami wyglądu zewnętrznego- brak. To, co wiemy, wynika raczej z wykluczania kolejnych potencjalnych funkcji jakie mógłby pełnić. Nie jest to pies do walki (w tym czasie Hiszpanie z dużym powodzeniem używali do tego celu mastifów, zwłaszcza w trakcie podboju Ameryki)- jest na to zbyt lekko zbudowany. Nie jest to chart i brak mu wiele do alaunta. Jeśli wypić dość dużo, można uznać go za jakąś odmianę spaniela, ale trudno się upierać przy takiej klasyfikacji. Ot- jeden z psów gończych, o bliżej nieokreślonej progeniturze. Symbolicznie? Oczywiście wierność, ale to samo w sobie byłoby nudne. Ciekawszą w kontekście naszej sceny jest historia o tym, jak to pies jest w stanie sam wyleczyć swoje rany liżąc je, przez co stawał się emblematem spowiedzi leczącej rany duszy zadane przez grzech. Dodatkowo, jeżeli wierzyć Pliniuszowi, a średniowiecze często popełniało ten błąd, psy zawsze rozpoznają swoich panów i nigdy nie zapominają drogi którą raz przebyły.

Jaszczurka. Zwierzątko mocno niecodzienne. Symbolicznie- mocno dwoiste. Z racji tego że niezaprzeczalnie gadzie, chętnie łączone z wężem i dorzucane do wszystkich paskudztw rojących się przy trupach. Z drugiej strony jej zdolności do regeneracji staje się egzemplifikacją zmartwychwstania. Według Izydora z Sewilli ślepnąca ze starości jaszczurka włazi w szczelinę w murze skierowaną na wschód, a kiedy promienie wstającego słońca padają na jej oczy- odzyskuje wzrok- podobnie dusza bogobojnego chrześcijanina ma powstać dzięki blaskowi Chrystusa- słońca. Inna interpretacja, częsta w sztuce nagrobnej (ot, choćby renesansowe nagrobki mieszczańskie z klasztoru dominikanów w Krakowie), pokazuje jaszczurkę ni z gruchy ni z pietruchy przycupniętą na ramieniu czcigodnego zmarłego. Gad ma symbolizować duszę wygrzewającą się w promieniach łaski boskiej.

Czaszka na pniaku. Niby… ozdobnik, ale, moim zdaniem, dość ważny. Oczywiście czaszka sama w sobie jest jednym z najpopularniejszych symboli jakie można sobie wyobrazić. Instynktownie odczytujemy ją jako denotat śmierci, śmiertelności, wreszcie nieosiągalności wiecznego trwania. Moim zdaniem Durer nieprzypadkowo umieścił “swoją” czaszkę na pniaku. Myślę że odwołuje się tu do starego motywu czaszki Adama i powiązanych z nim znaczeń które, być może, stanowią klucz do odczytania całości. Jako że w kraju zamieszkanym przez katolików historie te pozostają kompletnie nieznane, pozwolę sobie przypomnieć pewne legendy z wczesnych wieków chrześcijaństwa. Otóż wierzono (o czym pisze tak Orygenes, jak i “Księga zwojów” Kitab al-magall, jak etiopskie opowieści z Geez o konflikcie pomiędzy prarodzicami a szatanem, jak “Księga skarbów”, jak wreszcie pisma Sa'id ibn Batriq czyli- prościej- Eutychiusza z Aleksandrii) że Szem i Melchizedek odnaleźli Arkę Noego, a na niej- ciało praojca Adama, które przywieźli do Jerozolimy i pochowali w miejscu później nazwanym Golgota. Jak zwykle w przypadku apokryfów detale, jakkolwiek smakowite by nie były i jak tłumnie nie pchałyby się pod pióro (czy klawisze)  nie do końca się zgadzają. Dla nas nie będą one przesadnie istotne. Ważnym jest to, że z drzewa, które wyrosnąć miało na grobie Adama zrobiony miał zostać krzyż na którym zawisnął Jezus. Grób Adama miał być miejscem środka, Axis mundi, w którym Adam został stworzony, a później również pochowany. Początek i koniec tak praojca, jak i grzechu- i całej kreacji. Według legend z trzeciego wieku krew spływająca z krzyża miała ożywić spoczywającego pod nim Adama i sprawić, że pokazał się on wielu świadkom w Jeruzalem. Jakkolwiek mgliście nie przedstawiałaby się całość tej historii, wystarczyła ona do stworzenia motywu ikonograficznego nazywanego “czaszką Adama”.



Ukrzyżowanie, Carlo Crivelli, druga połowa XV wieku, o ile pamięć mi służy. Okrwawiona czaszka Adama u stóp krucyfiksu.

Inny przykład, tym razem Fra Angelico.

Miasto. Ot, typowe germańskie miasteczko. Niektóre wieże przypominają Norymbergę, ale… nie ma chyba sensu iść tak daleko. Ważniejszym jest fakt, że umieszczone jest w górnej części grafiki, na wzgórzu. Czy jest to “miasto położone na górze”? Trudno przesądzać, ale warto zatknąć mentalną zakładkę.

To chyba wszystko. Kule znalazły się w bębnie maszyny losującej, pora zabrać się za poskładanie wszystkich klocuszków w jakąś całość… lub kilka całości.


wtorek, 4 lutego 2020

I śmierć, i diabeł, i rycerz.

Jak zwykle wypadałoby zacząć od inwentaryzacji- suchy opis rzeczy często pozwala uniknąć podążania koleinami. Oto po prawicy rycerza jedzie drugi konny (jako że rycina powstała w czasach niepoprawnych politycznie obecność brody pozwala nam założyć że jest on płci męskiej). Delikwent owinięty jest płótnem, widać że pierwotnie okrywało ono również głowę. Na głowie- korona, wokół niej wiją się węże. W prawej ręce jeźdźca klepsydra, w której piach przesypał się do połowy, połączona z zegarem słonecznym wskazującym na godzinę piątą. Twarz wykazująca objawy pewnego zużycia- nosa i zębów trzonowych brak, skóra opięta na czaszce i nadgniła. Wierzchowiec w stanie równie nieimponującym  co jego pan- wychudzona, niepodkuta chabeta, w uprzęży ze sznura, na której, pod końskim łbem, zwisa dość pokaźny dzwonek.


Gdybyśmy chcieli się zasugerować potocznym tytułem ryciny, należałoby uznać że mamy do czynienia ze śmiercią czy- będąc poprawnym- ze Śmiercią (bo mówimy jeszcze o pre-syntetycznych czasach w których Śmierć przemierzała świat jako byt jednostkowy i unikalny). Bardzo naturalne i pasujące do apokaliptycznych nastrojów, jakim często- gęsto ulegał Durer byłoby odwołanie się do wizji świętego Jana, w której to Śmierć jest jedynym identyfikowanym z imienia jeźdźcem Apokalipsy. Dla porządku sięgnijmy do Wulgaty:

Et ecce equus pallidus : et qui sedebat super eum, nomen illi Mors, et infernus sequebatur eum, et data est illi potestas super quatuor partes terrae, interficere gladio, fame, et morte, et bestiis terrae.

W tłumaczeniu biblii tysiąclecia werset ten brzmi:

 I ujrzałem: oto koń trupio blady, a imię siedzącego na nim Śmierć i Otchłań mu towarzyszyła. I dano im władzę nad czwartą częścią ziemi, by zabijali mieczem i głodem, i morem, i przez dzikie zwierzęta


Warto zwrócić uwagę na dobór słownictwa. W Wulgacie mówi się o Piekle które towarzyszy Śmierci- w innych tłumaczeniach są to Otchłań, Piekło (biblia króla Jakuba), Hades (Standardowa angielska) czy Szeol. Słowem- podobnie jak w przypadku Śmierci również i Piekło jest w tej wizji upersonifikowane. Powinniśmy więc mieć- i de facto mamy- dwie postaci. Jedna to Śmiertka, druga zaś, którą określano mianem diaboła- to nie tyle diabeł jako Ha-satan, oskarżyciel rodzaju ludzkiego, ale łażące na dwóch łapach, osobowe Piekło. Obrazek wcale nierzadki- w części pism apokryficznych, rozwijających wątek zstąpienia do piekieł, pojawia się scena w której Szeol rozmawia z Szatanem, żaląc się na klęskę poniesioną ze strony Jezusa, a często również zwracając się przeciwko Szatanowi i obiecując więzić go aż do paruzji.

 Wczesnośredniowieczne wyobrażenie czterech jeźdźców apokalipsy. Pokazuję bo ślicznie widać koronę, łuk i upostaciowione Piekło podążające krok w krok za Śmiercią. O ile mnie wzrok nie myli Piekło ma może i paskudną mordę, ale za to całkiem niezłe cycki. Niepokojąco częste połączenie. Kodeks Beatusa z Liebany, VIII

Wszystko pasuje, prawda? Otóż… tak, ale jak mawiało radio Erewań- nie do końca. O ile obraz czwartego jeźdźca apokalipsy- Śmierci, z podążającym za nim Szeolem, jest dość powszechny i kusi, żeby wkleić go Durerowi, kilka szczegółów wyraźnie odstaje. Jeden z nich to korona. Jeśli idziemy tropem Apokalipsy św. Jana, to spośród czterech jeźdźców dwóch jechało na białym koniu, ale tylko jeden z nich nosił koronę. Ponownie odwołując sie do Vulgaty:

Et vidi : et ecce equus albus, et qui sedebat super illum, habebat arcum, et data est ei corona, et exivit vincens ut vinceret.

I ujrzałem: oto biały koń, a siedzący na nim miał łuk.I dano mu wieniec,i wyruszył jako zwycięzca, by [jeszcze] zwyciężać.


Przytoczenie łacińskiej wersji jest tu o tyle zasadne, że raz- była ona w tamtym czasie “tą właściwą” a dwa- pozwala pokazać, jak różnie można kształtować znaczenie podczas przekładu. Łacińska “corona” jest oczywiście równocześnie koroną, jak i wieńcem, choć patrząc na inny drzeworyt Durera- “Czterech jeźdźców apokalipsy”- łatwo można się przekonać które znaczenie słowa było mu najbliższe.


"Czterech jeźdźców apokalipsy" Durera. Ponownie- Śmierć z Szeolem (Hadesem, Piekłem) najbliżej widza, pierwszy z jeźdźców- najdalej. Warto zwrócić uwagę na fakt, że już wtedy (mamy raptem XVI wiek) łuk i strzały w połączeniu z koniem miały zdecydowanie wschodnią konotację, co widać w stroju łucznika.

W przypadku postaci z “Jeźdźca” korona na ogniłej głowie upiornego kompaniona jest dość charakterystyczna- to prosta obręcz, najeżona dość rzadko rozstawionymi, pionowymi trójkątami promieni. Jest jedną z najstarszych form korony. W czasach rzymskich nazywano ją pierwotnie corona radiata, europejska heraldyka po kilkunastu stuleciach od upadku Rzymu nadała jej imię korony wschodu.
 

Corona radiata na denarze Marka Antoniusza.

Pierwotnie związana z kultami solarnymi (co w kontekście śmierci, zarazy czy apokalipsy jest informacją równie użyteczną co druga zwrotka “piosenki o Czterech pancernych”), była również utożsamiana z jeszcze starszym symbolem- egipskim wieńcem sprawiedliwych. Wiem że brzmi to jeszcze bardziej absurdalnie niż deszcze niespokojne, ale już próbuję wyklarować co i jak. Otóż, jak poucza 19 rozdział “Księgi Umarłych”, dekoracja taka przynależna jest ona zmarłym którzy pokonali śmierć tak, jak Ozyrys pokonał swych wrogów. Tego rodzaju wieńce czy naśladujące wieńce korony znajdujemy w mocno synkretycznej ikonografii wczesnego chrześcijaństwa i- wbrew bardziej łopatologicznym tłumaczeniom późniejszych epok- nie są one wtedy  jeszcze laurami zwycięstwa, choć później i ta warstwa znaczeniowa doszlusuje do reszty.



Przykład "wieńca sprawiedliwych". Portret trumienny z Fajum. Enkaustyka, pomiędzy I w. p.n.e. a I w. n.e.

Możemy spekulować, do którego znaczenia nawiązuje obręcz na głowie durerowskiego truposza- czy jest oznaką absolutnej, imperatorskiej władzy (było nie było corona radiata jest również nazywaną koroną despotów) jaką posiada nosząca ją persona, czy też jest znakiem ostatecznego tryumfu- ważnym jest, że jeśli sięgamy do tradycji ikonograficznej Apokalipsy św. Jana- korony nie nosi czwarty jeździec, a pierwszy.
 

Kolejnym klocuszkiem nie do końca pasującym do układanki z czwartym jeźdźcem apokalipsy jest dzwonek wiszący na szyi chabety. Zwykle pojawia się w kontekście personifikacji zarazy (dzwonek ogłaszał tym, którzy jeszcze pozostali przy życiu, że oto przyjechał wózek zbieracza zwłok), według wielu interpretacji będącej - ponownie- nie czwartym, a pierwszym z jeźdźców. Tym, dosiadającym konia barwy białej.

Klepsydra i zegar słoneczny. Dość łatwo rozpoznawalne jako symbole przemijającego czasu, ale też i atrybuty (ba, w późniejszym czasie wręcz emblematy) śmierci. Chwilowo- nic osobliwego. Do ich znaczenia warto będzie wrócić nieco później, w kontekście wymowy całości.

Wreszcie- wygląd samego delikwenta. Na koniu siedzi nadgniły, owinięty w całun, który tylko z powodu dość nietypowej aktywności osunął się z głowy, trup ortodontycznie brawurowego, brodatego mężczyzny. Ot- santa Claus z recyclingu. Transi. Węże to dość typowy atrybut przedstawień tego typu, tym razem- moim zdaniem- pozbawiony samodzielnego znaczenia symbolicznego.

Zbierając wszystkie te fragmenty do kupy można uznać postać identyfikowaną nie tyle jako "zwykłą śmierć" (odpowiednik "zwykłego proszku"), co raczej za jej specyficzną odmianę- śmierć morową czy, mówiąc prościej, zarazę, działającą jako posłuszna wykonawczyni woli bożej, używając słów polskiego wierszoklety “szyjącą strzałami gniewu bożego”. Jest ona (również w późniejszej ikonografii) konglomeratem cech pierwszego i czwartego jeźdźca z wizji św. Jana, z dużą domieszką symboli popularnych. 


 Co ciekawe sam Durer popełnił już podobną sklejkę, projektując w 1502 roku witraż. Oto śmierć morowa w swoim bardziej typowym (z racji obecności łuku i strzał) wydaniu.

czwartek, 30 stycznia 2020

I rycerz, I diabeł, I śmierć.

Najpierw rzeczy oczywiste i znane większości dzieci (reńskie wino, folías de España- tylko psa przy nogach brakuje coraz bardziej). Panie i panowie- jeden z idoli mojej burnej młodości.

Durer.

Albrecht Durer.

Geniusz. Artysta. Teoretyk. Reformator.

Jak większość niemieckich- i nie tylko niemieckich- geniuszy- pochodzący z importu, boć to przecież genialne dziecko węgierskiego złotnika, który ledwo- co przeniósł się do Norymbergi. Od wczesnych lat bardzo świadomy swojego talentu, neurotyczny wrażliwiec. Obsesyjnie oddany swojej sztuce, jeśli chodzi o nią- i chyba tylko o nią- przerażająco wręcz cierpliwy.

W okolicach roku 1514 Durer niemal zupełnie porzucił malarstwo na rzecz grafiki. Tworzy trzy miedzioryty, do dziś nazywane Meisterstiche. W 1513- rycinę zwaną “Rycerz, diabeł i śmierć”, w 1514 dwie inne, równie duże- “Melancholia” i “Święty Hieronim w swoim studio”. Warto wspomnieć że o ile sam artysta łączył ze sobą “Melancholię” i “Świętego Hieronima”, o tyle “Rycerza” nigdy nie wymieniał i nie dawał w prezentach razem z nimi.



Sucha inwentaryzacja. Miedzioryt o rozmiarach 24.5 x 19.1 cm. Przedstawia rysowanego równie precyzyjną, co po gotycku nerwową kreską konnego, jadącego przez górzysty krajobraz. Głównej postaci towarzyszy siedzący na wychudzonej kobyle transi w koronie, za nimi wlecze się trójrogie chujwico. Pomiędzy nogami koni pies, kamień i jaszczurka. W tle zdecydowanie niemieckie i równie zdecydowanie nieidentyfikowalne miasto. W lewym dolnym rogu pniak, na pniaku czaszka, obok- popis erudycji i ukłon w stronę mód z południa- tabliczka (tzw. tabula ansata- nawiązanie do tradycji starożytnych) z monogramem artysty i krótkim “s. 1513”.

Właściwie wszystko, co związane z tą ryciną pozostaje niepewne, niedookreślone, zaczynając od jej tytułu. Durer mówił o niej po prostu (bewundernswert lakonische Aussage) “Der Reiter”- określenie jakiego używa się obecnie ukute zostało później.

Rozplątania znaczeń ukrytych w sztychu symboli podejmowały się najtęższe głowy pierwszej ligi myśli europejskiej, co sprawia, że moja próba podejścia do tego tematu zakrawa o megalomanię ale… gdzie konie kują tam i żaba nadstawia łapę.

DIABEŁ

Maszkara krocząca za jadącymi wydaje się być dość prostą do zidentyfikowania. Pysk paskudny, rogi, widłopodobny instrument w szponiastej łapie. Diaboł, panie kochany, diaboł jako żywo. Sęk w tym, że samo ustalenie oczywistości rzadko kiedy wystarcza. To, że diabeł- wiemy. Wypadałoby teraz odpowiedzieć na ciut dziecinne, ale zaskakująco ważne pytania w rodzaju: co to za diabeł i dlaczego akurat taki? Mówiąc językiem polonistycznej naftaliny: co artysta chciał powiedzieć wstawiając diaboła?




Kreatura jest- na nasze szczęście- dość charakterystyczna. Poskładana z różnych przypadkowych kawałków. Trzy rogi, wyraźny, podobny do tiary czub nad czołem. Obrośnięty szczeciną świńsko- psi pysk. Widły. Szpony. Nawet pobieżne przerzucenie pałacu wyobraźni (szumna nazwa zgromadzonego w mojej głowie klamoterium) pozwala odnaleźć jej inne wizerunki. Oto datowane na czasy pontyfikatu Rodriga Borgii czy- oficjalnie- Aleksandra VI- pamflety przedstawiające papieża jako wysłannika piekieł. Złożony z wielu stworzeń maszkaron, głoszący wszem i wobec “EGO SUM PAPA”





Wiemy, że Durer- mówiąc najoględniej- sympatyzował z Reformacją. Mówiąc mniej oględnie był, przynajmniej do czasu krwawego stłumienia buntów chłopskich, jednym z jej najzagorzalszych zwolenników. Znał osobiście wiele wybitnych postaci reformacji niemieckiej- Zwinglego i Erazma z Rotterdamu czy Melanchthona. W 1520- tym napisał w swoim pamiętniku:

“I niech mi Bóg dopomoże, bym mógł odwiedzić doktora Marcina Lutra, bo chcę uczynić z wielką pieczołowitością jego portret i wyryć go na płycie miedzianej na wieczną pamiątkę tego chrześcijanina, który pomógł mi przezwyciężyć tak wiele trudności”

W innym momencie, w liście do Kratzera, datowanym na 1524, żalił się:

“Z powodu naszej chrześcijańskiej wiary musimy znosić pogardę i niebezpieczeństwa, jesteśmy oczerniani i nazywani heretykami"

W tym kontekście przenikanie elementów ikonograficznych protestanckiej propagandy wydaje się być rzeczą dość naturalną i nieprzypadkową. Pozostaje kwestia tego, w jaki sposób wplatają się one w całość dzieła ale- jak piszą autorzy kiepskich powieści- nie uprzedzajmy wydarzeń...