wtorek, 29 września 2009

Nie baw się synku żołnierzami...

Jednym z moich mniej szkodliwych nałogów jest zbieranie figurek. Kiedyś były to wiadra (bez przenośni, trzy duże, 12 litrowe wiadra) plastikowych żołnierzyków, potem armie do różnych systemów bitewnych, teraz- zbierające kurz figurki gromadzone pod pretekstem zabawy w modelarstwo (bo starym prykom nie przystoi bawić się czymś tak niepoważnym jak plastikowi żołnierze). Jedną z ostatnio upolowanych na Allegro jest figurka mająca przedstawiać Date Masamune.

Masamune urodził się 5 września 1567 roku. Jako dziecko zachorował na ospę, która zniekształciła jego twarz. Według jednej z legend jego prawe oko zwisało z oczodołu. Kiedy jeden z doradców ojca Masamune zwrócił chłopakowi uwagę na to, że w walce przeciwnik może szarpnąć za nie i dzięki temu uzyskać przewagę, Masamune odciął bądź wyłupał oko. Oczodół zakrywał opaską do której przymocowana była tsuba. Od tego czasu zaczęto go nazywać dokuganryū (独眼竜)- jednookim smokiem. Przydomek został zapożyczony z- jakże by inaczej- historiografii chińskiej. Pierwotnie nosił go chiński generał z IX wieku, Li Keyong.



Młody Masamune w żadnym razie nie był pupilkiem swoich rodziców, czemu właściwie trudno się dziwić- kalectwo nie było cechą szczególnie pożądaną. Jakkolwiek by nie było, już w wieku 14 lat poprowadził pierwszą kampanię wojskową (kampania przeciwko rodowi Soma z roku 1581). W 1584 jego ojciec, Terumune, abdykował na jego rzecz. Niedługo po tym senior został poproszony o mediację pomiędzy Date Masamune a głową tradycyjnie wrogiego rodu Hatakeyama Yoshitsugu. Mediacja była konieczna głównie z powodu dość... gwałtownego temperamentu jednookiego, który mimo młodego wieku wsławił się już kilkoma dość spektakularnymi (nawet jak na tamtą epokę) rzeziami. Niestety- Yoshitsugu wpadł na wyjątkowo zły pomysł- chciał posłużyć się Terumune jako zakładnikiem i wymusić ustępstwa. Sama idea pozornie miała jakieś szanse powodzenia. szacunek dla rodziców był koniec końców jedną z głównych cnót propagowanych przez konfucjanizm, sęk w tym że Masamune nie był szczególnie kochającym synem. Według niektórych historyków jako 16 latek przymusił ojca do abdykacji, uprzedzając nominację na głowę rodu własnego brata- faworyta matki. Tego ostatniego wyeliminował podmieniając dania po otrzymaniu wiadomości że życzliwa mamusia chciała struć kalekiego narwańca. Matka widząc że jej plan obrócił się przeciwko niej uciekła do swoich rodziców i na dobre zniknęła ze sceny. Wracając do nieudolnej próby porwania: jakiekolwiek emocje nie wchodziły w grę, suche fakty mówią same za siebie. Większość porywaczy zginęła nad rzeką Abukuma od salw "grupy ratunkowej", która "mimochodem" pozbawiła też życia Terumune. Od tego momentu aż do 1589 Date Masamune, już jako niekwestionowany przywódca rodu, walczył- jako "szlachetny mściciel", nieledwie wcielenie wszystkich cnót samurajskich- z koalicją rodów Hatakeyama, Soma i Ashina, w ostatecznym rozrachunku wychodząc z konfrontacji zwycięsko, w ostatniej bitwie- pod Suriageharą- wyrzynając wojska Ashina i biorąc w ciągu jednego popołudnia prawie 2500 głów.



Niestety większość portretów z epoki jest bezczelnie pochlebcza- nie znalazłem ani jednego który pokazywałby daymio bez oka. Współczesny, konny pomnik Date Masamune stojący w założonym przez niego mieście Sendai (©Yasufumi Nishi/© JNTO).


Rok póżniej- w 1590- ród Date został wciągnięty w wir polityki na najwyższym (co w odniesieniu do Japonii może być stwierdzeniem odrobinę złośliwym) szczeblu. Oto prowadzący kampanię przeciwko rodzinie Hojo Hideyoshi "poprosił" Masamune o wzięcie udziału w oblężeniu zamku w Odawara. Masamune ociągał się na tyle długo, że rozwścieczył Hideyoshiego. Kiedy wreszcie pojawił się przed- było nie było działającym z namaszczenia samego cesarza- zwierzchnikiem, był ubrany w białe, pogrzebowe szaty, czym dał do zrozumienia że jest gotów śmiercią zapłacić za zniewagę. Jego spokój i opanowanie sprawiły że Toyotomi miał tylko mruknąć: "Ten może się nam jeszcze na coś przydać ".

Oczywiście Hideyoshi nie zapomniał zniewagi (wszyscy wielcy tych czasów byli czarująco pamiętliwi) i nie tylko zmniejszył lenno Masamune, które tamten powiększał w trakcie wieloletnich wojen z sąsiadami, ale też od tej pory traktował go z nieufnością. W 1595 próbowano wmieszać go w spisek Toyotomi Hidetsugu- uniknął poważniejszej kary wyłącznie dzięki wstawiennictwu Ieyasu Tokugawy, któremu odpłacił poparciem zarówno w wojnie 1600 roku, jak i w kolejnych kampaniach. W ostatniej z nich- 1615, przeciwko Osace- stary smok po raz ostatni pokazał zęby. Kiedy oddziały jednego z sojuszników zbyt ospale nacierały, Date "zmotywował je" kilkoma salwami w plecy. Według kronikarzy- podziałało.

Date był jedynym z japońskich daymio tej epoki który zdobył się na próbę wykorzystania szans jakie dawała współpraca z europejczykami. Z jego inicjatywy, korzystając z doświadczeń zachodnich szkutników, zbudowano pełnomorski statek, którym została wysłana pierwsza japońska misja dyplomatyczna do Europy. Odwiedziła ona min. dwór papieski i mimo że rezultaty jej działalności okazały się być dość mizerne, w Hiszpanii do dziś żyją potomkowie japońskich chrześcijan, którzy zdecydowali się szukać tam ucieczki przed prześladowaniami.



Papież Grzegorz XIII przyjmuje Hasekurę Tsunengaga, posła Date Masamune. Obraz powstały grubo po fakcie, około 1655. Jak się nie ma co się lubi... Warto zwrócić uwagę na to jak włoski malarz przedstawił kimona i fryzury członków delegacji.


Wracając do samej figurki, czy, dmąc w poważniejszą tubę, do tego jak wyglądała zbroja Date Masamune- jest ona bardzo charakterystyczna i dość łatwa do rozpoznania. Date to nie tylko "jednooki smok", ale też "człowiek z bananem" (na hełmie nosił ozdobę w kształcie złotego łuku księżyca). Również zbroja którą nosił- bardzo charakterystyczny i nowoczesny typ, nazywany yukinoshita-do, powstały w prowincji Sagami, w warsztacie Yukinoshity Denshichirô Hisaie około 1573. Są to bardzo praktyczne konstrukcje, na ile to możliwe pozbawione skomplikowanego sznurowania, co za tym idzie tańsze i prostsze w produkcji i utrzymaniu. Masamune uzbroił całą swoją armię w zbroje tego typu.

Uparty, nieobliczalny, pamiętliwy i wściekle wytrwały Masamune był człowiekiem którego powszechnie szanowano i któremu równie powszechnie nie dowierzano. Jego najsłynniejszą maksymą było hasło:

"Praworządność bez umiaru staje się rygoryzmem, życzliwość bez umiaru- słabością".

Zmarł spokojnie w 1636 roku, jako jeden z najpotężniejszych ludzi w Japonii.

środa, 23 września 2009

I kompletnie stracił głowę...

Przemoc- zwłaszcza kiedy zajmują się nią większe grupy ludzi- mimo wielu niewątpliwych zalet ma jedną, za to dość poważną wadę. Jest mianowicie z natury dość... chaotyczna. W trakcie spędzania czasu na niefrasobliwym dekompletowaniu ciał bliźnich dość łatwo stracić z oczu główny cel jakiemu - przynajmniej w teorii- owa zabawa powinna być podporządkowana. W większości przypadków było nim osiąganie pewnych korzyści, im bardziej wymiernych tym lepiej. W Europie całą rzecz rozwiązano przy pomocy okupów i kodeksu honorowego regulującego warunki na jakich można było spieniężyć pokonanego delikwenta. W przypadku Japończyków sprawa wyglądała nieco inaczej: nagrody za pełnienie służby rozdzielane były tylko i wyłącznie przez bezpośredniego suwerena. Służba wojownika polegała na likwidowaniu wrogów a że japońscy panowie feudalni nie należeli do osób naiwnych, naturalną koleją rzeczy domagali się dowodów efektywności działań swoich podwładnych. Próbowano różnych systemów- podpisywano strzały, toczono imienne pojedynki ale wszystko to było zbyt skomplikowane i niewygodne żeby mogło działać, zwłaszcza że zdarzało się, że trafiony wojownik wyciągał z rany strzałę i wystrzeliwał ją w stronę nieprzyjaciela, czasem osiągając lepsze rezultaty niż jej pierwotny właściciel. Sprawę rozwiązywał zwyczaj poświadczania biegłości w pozbawianiu bliźnich życia przy pomocy kolekcjonowania ich głów. Odcinano je sobie nawzajem zarówno podczas bitwy jak i po zakończeniu działań. Trofea przekazywano giermkom bądź wiązano do siodeł (głowy znamienitszych postaci po prawej stronie, mniej ważnych po lewej). Po skończonej walce następowała ceremonia oglądania głów. Była ona na tyle ważna że już pod koniec XIV wieku podręczniki etykiety wojskowej (buke kojitsu) opisywały w jaki sposób ceremonia "oceny głów" (kubi jikken) czy "konfrontacji twarzą w twarz" (taimen) powinna przebiegać. Zwykle odbywała się ona w miejscu chronionym (na wypadek gdyby ocalałym niedobitkom przyszło na myśl odzyskanie głów towarzyszy broni), bardzo często na terenie pobliskich świątyń. Bezpośrednio przed inspekcją głowy myto i czesano. Często zadanie to powierzano kobietom- wyjątek z pamiętnika Oan, córki bushi, jednej ze służących w zamku Ogaki opowiadający o wydarzeniach związanych z bitwą pod Sekigahara:

"Razem z matką, żonami i córkami innych sług, odlewałyśmy pociski w zamku. W tym samym miejscu przechowywane były odcięte głowy zdobyte przez naszych sojuszników. Do każdej z nich doczepialiśmy notkę by można je było zidentyfikować, po czym kilkukrotnie czerniłyśmy jej zęby (...) Nawet te odcięte głowy przestały mnie przerażać, przywykłam do nich tak że mimo iż byłam cała przesiąknięta ich odorem spałam spokojnie " (cytat za S. Turbull, Warriors of Mediaeval Japan )

Rany twarzy maskowano pastą z mączki ryżowej i makijażem, zęby czerniono. Wojownicy zbierali się na ceremonię w pełnym rynsztunku bojowym (na znak szacunku dla pokonanych wrogów). Głowy mniej znaczących przeciwników wieszano "grupami" i wódz dokonujący przeglądu nie zsiadał nawet z konia by je obejrzeć. Jeśli chodzi o znakomitości- ich głowy przynoszono pojedynczo. Wojownik który zdobył trofeum klęcząc stawiał postument (rodzaj deski z kolcem który wbijano w szyję) na ziemi, chwytał prawą ręką za włosy a lewą podtrzymywał kark. Należało pamiętać by "wzrok" zmarłego skierowany był na lewo od osoby oglądającej trofeum. Po dokonanej prezentacji głowy zwracano rodzinom zabitych bądź wieszano na pokaz przy bramach miejskich czy w miejscach kaźni. Ważnym elementem etykiety, o którym zresztą wspomniał Tokugawa Ieyasu oglądając głowę Kimura Shigenariego, było spalanie kadzideł w kopule własnego hełmu- w razie przegranej bitwy i ... utraty głowy był to niewątpliwie miły gest w stronę przyszłych widzów. Sposób eksponowania ciał tak wrogów jak i skazańców to odrębny temat także tym razem daruję sobie omawianie wszelkich możliwych wariantów.

Co ciekawe głowy kolekcjonowano nie tylko po to by przypodobać się ziemskim feudałom- znany jest choćby przypadek, niejakiego Obusumy Saburo (późny XIII wiek), który ofiarowywał głowy pokonanych przeciwników bóstwom opiekuńczym wojowników. Nie inaczej zachowywał się sam Yoritomo.

Oczywiście dążenie do zdobycia możliwie cennego trofeum stało w jaskrawej sprzeczności z jakimkolwiek planowaniem akcji bojowych, stąd od XIV wieku coraz częściej słyszy się głosy poszczególnych dowódców zabraniających swoim podwładnym tego rodzaju praktyk. Jakkolwiek nie było gest utrzymał się bardzo długo- ostatnie przypadki buntori ("brania swego udziału") jak nazywano polowania na głowy to epizody z czasów II wojny światowej.

środa, 16 września 2009

Hebanowe... zęby

Współczesnym Japonkom z pewnością nie można odmówić uroku- drobne, wielkookie, świergotliwe, z krzywymi nogami i zębami pięcioletniego wielbiciela cukierków, na dodatek takiego któremu złośliwi koledzy podkładają zamiast nich kamyki. Podobno część winy za ten stan rzeczy ponoszą ichni producenci pasty do zębów, którzy w trosce o wrażenia klientów mają do swojego produktu dodawać... cukru. Trudno powiedzieć jak jest w rzeczywistości, jedno pozostaje poza wszelką wątpliwością- jeśli chodzi o podejście do wyglądu tej części ciała kanony piękna obowiązujące japońskie piękności nigdy nie pokrywały się z tymi które obowiązywały w Europie. Śnieżnobiałe uśmiechy ? Ząbki jak perełki ? Obrzydliwość jakiej świat nie widział. Ba- na dobitkę rozpusta. Publiczne pokazywanie jakichkolwiek części ciała związanych z tabu- nie tylko krwi ale również i kości uznawane było za obnoszenie się z nieczystością, gest równie wulgarny co w Europie smarowanie się łajnem. Obnoszenie się z obrzydliwością. Najprostszym sposobem uniknięcia gorszenia innych było przysłanianie ust wachlarzem, rękawem bądź- z braku tychże- wyprostowaną dłonią. Uroczy i bardzo charakterystyczny gest który pozostaje w użyciu do dziś. Oczywiście nie był to jedyny środek zapobiegawczy. Żeby nie sprawiać przykrości postronnym już w epoce Heian zaczęto barwić zęby na czarno, ukrywając tym samym ich "wulgarną" biel.



Kitagawa Utamaro, jeden z drzeworytów należących do serii "Szkice kobiet", przedstawiający kobietę czerniącą zęby. Oczywiście rysunek nie ma wiele wspólnego z realiami japońskiego antyku i pokazuje rzeczywistość epoki Edo- artysta żył od 1754 roku do 1806.

Sama procedura (nazywana ohaguro) z pewnością nie zaliczała się ani do prostych ani do przyjemnych. Najpierw należało przygotować miksturę- utartą w moździerzu gęstą papkę z tlenków żelaza. Potem nałożyć ją na zęby i czekać... dwadzieścia- czterdzieści minut aby zęby pokryły się równomierną warstwą nalotu, który oprócz tego, że nadawał im upragniony, czarny kolor, to stanowił warstwę ochronną, podobną do tej, jaka powstaje na zębach osób żujących betel. Oczywiście damy dworu- jak na szanujące się kobiety przystało- tak ten, jak i wszystkie inne zabiegi toaletowe wykonywały grupowo, a że nie do pomyślenia było zachowanie milczenia przez tak monstrualnie długi okres czasu radziły sobie jak mogły, próbując gwarzyć nie ruszając przy tym ustami. Efekty akustyczne musiały być wyjątkowo osobliwe, skoro nawet Sei Shonagon wpisała głos, jaki wydaje się z siebie podczas czernienia zębów na listę rzeczy obrzydliwych. Cóż- bycie piękną nigdy nie było łatwe. Jak nietrudno się domyśleć procedurę należało co jakiś czas powtarzać, jako że po tygodniu- dwóch piękna czerń zębów ustępowała miejsca szarości albo wręcz- o zgrozo- obrzydliwej, wulgarnej bieli. Czernione zęby były jednym z niezmiennych elementów wizerunku osób dbających o swój wygląd, nie tylko kobiet ale i mężczyzn, aż do reform epoki Meji, kiedy to zwyczaj uznano za staromodny i nieprzystający do nowowprowadzanych kanonów. Patrząc na efekty działania słodkich past do zębów- mimo wszystko żal.

piątek, 11 września 2009

Skośnooki kupidyn

Japoński amor nijak nie przypomina tłustego gołodupca z greckiej mitologii. Nazywa się Aizen. Nie, nie chodzi o Aizen Soosuke z Bleach. Aizen Myo- jak sam przydomek mówi- jest jednym z królów mądrości czy- jak wolą Chińczycy- królów światła, chociaż nie zalicza się go do "wielkiej piątki". Jest- podobnie jak opisywani wcześniej Nio czy Fudo Myoo- zaliczany do vajradara i ujmując rzecz delikatnie nie wygląda szczególnie przyjaźnie. Zmarszczona twarz (na domiar złego z dodatkowym okiem umieszczonym pionowo pośrodku czoła), zmierzwione włosy, łeb lwa zamiast nakrycia głowy, krwistoczerwone ciało, łuk i strzała w dłoniach, słowem: aparycja kojarząca się raczej z solidnym mordobiciem niż z miłością. Jak większość bóstw buddyjskich, zwłaszcza tych związanych z buddyzmem ezoterycznym, również i to pochodzi z Indii, gdzie znany był pod imieniem Ragaraja. Aizen jest bóstwem żądzy i miłosnych uniesień, tym, który sprawia że ulegają one przekształceniu we współczucie obejmujące wszystkie istoty żywe. Jako taki uznawany był za patrona prostytutek, śpiewaków, muzyków i -z zupełnie nieznanych mi powodów- najemców.



Przedstawiany jest zwykle siedzący na kwiecie lotosu, z trzema parami rąk w których trzyma kolejno łuk i strzałę, vajrę i dzwon, wreszcie kwiat lotosu i pustą pięść. Ta ostatnia w rzeczywistości ma służyć jako wolna przestrzeń w którą adept może "włożyć" dowolny obiekt, w zależności od tego jaki cel ma spełniać jego medytacja. O symbolice vajry i dzwonu było w poprzednim poście.

Łuk i strzała są symbolem oznakami najwyższego autorytetu, panowania (w tym przypadku nad pasjami) ale także atrybutami męskości. Według niektórych przekazów Aizen niszczy przy ich pomocy iluzję, odpędzając demony, podobnie jak robił to Fudo używając miecza. Skrzywiona twarz bóstwa nie ma być oznaką gniewu, ale stanu najwyższej pasji, momentu w którym uniesienie zostaje przeistoczone we współczucie. Podobnie rzecz wygląda jeśli chodzi o nietypowy kolor ciała. Jak pisał mnich Ichijo (884-947), "Skóra Aizen-o jest tak naprawdę biała, ale ponieważ współczuje on wszystkim żyjącym istotom, a jego współczucie jest tak silne że rozrywa jego kości tak że łzy współczucia płyną z całego jego ciała, tak że skóra staje się czerwona".



Drzeworyt przedstawiający Ragaraja, Hidenobu Tosa, 1783

Co ciekawe obu Mio (Fudo i Aizen) przedstawia się dość często razem. Mają wówczas wyrażać koncepcje tożsamości samsary i nirwany w przypadku Fudo (nirwana nie jest odrębną rzeczywistością ale prawdziwym i obrazem świata narodzin i śmierci) i tej w myśl której nieczystości są składnikiem oświecenia w przypadku Aizena (stan bodhi osiąga się nie przez zniszczenie pragnień, ale przez ich uwolnienie i przemianie w czystą energię oświeconego umysłu). Nietrudno zrozumieć dlaczego uznaje się ich za dwie uzupełniające się nawzajem emanacje buddy kosmicznego- Dainichi nyorai, stanowiące odpowiedniki dwu rzeczywistości: diamentowej czyli świata umysłu (Fudo Myo) i rzeczywistości macierzyńskiego łona- świata powietrza, wody, ognia, ziemi i formy (Aizen Myo). Dwie emanacje tego samego buddy, dwie koncepcje przedstawienia aspektów rzeczywistości i dwa obrazy wchodzące zwyczajowo w skład typowo japońskiej mandali "bliźniaczej"- Ryokai.

sobota, 5 września 2009

Vajra

Zdarzyło mi się wspomnieć o tym przedmiocie kilka razy- wypadałoby wyjaśnić o co tak naprawdę chodzi. Pierwotnie była jednym z atrybutów Indry- hinduskiego króla bogów, gromowładnego władcy nieba. Stworzona z kości ascety Dadhichi które ten dobrowolnie ofiarował, wiedząc że tylko broń z takiego materiału może zapewnić bogom zwycięstwo nad Vritrą. W czasie tej walki miała łączyć właściwości włóczni, miecza i maczugi.



Wyobrażenie Indry trzymającego vajrę. Płaskorzeźba z Phnom Kulen w Kambodży, IX wiek.

Trudno powiedzieć w którym momencie nastąpiło dość naturalne utożsamienie broni Indry z piorunem, faktem jest że sama nazwa w sanskrycie oznacza "niezniszczalny" czy "niewzruszony". Nazwa tybetańska- dorje- znaczy zarówno "piorun" jak i "szlachetny kamień"- nie diament, jak najczęściej się przyjmuje, ale przedmiot wychodzący zwycięsko z konfrontacji z każdą inną substancją, wieczny i niezmienny, lśniący odbitym blaskiem i pociągający mających szansę oglądania go. Sam przedmiot- rytualna vajra- składa się z kilku części z których każda ma oczywiście znaczenie symboliczne.



Vajra o dziewięciu kłach. Przedmioty tego typu można znaleźć w każdym sklepie z orientaliami na świecie.

W centrum znajduje się kula- symbol nietrwałości, pustki namacalnej rzeczywistości (Kū, 空). Po każdej stronie znajdują się po trzy pierścienie symbolizujące trzy cechy natury buddy- pustkę, niepodzielność i brak wysiłku. Z nich wyrastają po dwa ośmiopłatkowe kwiaty lotosu- dolny wyobraża ośmiu bothisatwów, górny- ich osiem żeńskich odpowiedników czy partnerek (jakkolwiek nieadekwatne nie byłoby to słowo). 16 płatków to 16 rodzajów pustki. Nad lotosami znajdują się kolejne trzy pierścienie (łącznie sześć)- symbolizujących sześć doskonałych cnót- cierpliwości, hojności, dyscypliny, starania, cierpliwości i medytacji. Z nich wychodzą głowy makar (rodzaj dość pokracznego skrzyżowania ryby z krokodylem bądź słoniem, mającego symbolizować unię przeciwieństw), będące podstawą dla wieńczących całość promieni. W najczęściej spotykanej postaci jest ich pięć (cztery wychodzące z głów makar i jeden centralny), choć oczywiście zdarzają się inne warianty. Ich znaczenie może być różne- pięciu buddów i ich pięć żeńskich odpowiedników, pięć zmysłów- ilość interpretacji jest zbyt duża by wymienić wszystkie. Centralny promień bywa zakończony czworobocznym ostrosłupem- symbolem świętej góry Meru. Promienie mogą być rozwarte- i wówczas mamy do czynienia z vajrą "agresywną"- bronią lub stykać się wierzchołkami. Legenda głosi że Siakhamuni wziął broń Indry i sprawił że jej groźne kły zamknęły się w znaną obecnie kulistą formę. Otwarta forma jest bronią istot których zadaniem jest nie tyle bezmyślna przemoc, co raczej wymierzanie sprawiedliwości. Zamknięta- narzędziem tych które kierują się współczuciem.

piątek, 4 września 2009

Om, Um, mhmmm...

"Jam jest Alfa i Omega, początek i koniec". Brzmi nieco pompatycznie ale jako slogan reklamowy niewątpliwie ma pewną siłę przekonywania. W przypadku wierzeń japońskich pojęcia alfy i omegi należałoby wprawdzie zastąpić odpowiednio nazwami "ah" i "n", ale wymowa symboliczna pozostaje taka sama. Początek i koniec, narodziny i śmierć, początek i koniec świata- dwa punkty graniczne pomiędzy którymi zawierają się wszystkie możliwości. Pełnia doznań, odczuć, mądrości. Wszystkie te pojęcia mają swoje odpowiedniki ikonograficzne, których wizerunki stały się- paradoksalnie w całkowitym oddzieleniu od sfery znaczeniowej- jednymi z bardziej znanych przykładów sztuki japońskiej. Mowa o Nioo- postaciach muskularnych, pomalowanych na czerwono strażników bram w świątyniach buddyjskich.



Postać jednego z Nioo (sądząc po zaciśniętych ustach Ungyō 吽形) ze świątynii Fudoin w Hiroshimie. ©JNTO

Wyglądają niemal jak bliźniacy (bez aluzji politycznych, rzeźby japońskie bywają straszne ale nie aż tak), jedyną cechą która wyraźnie ich różni jest to, że jeden ma usta otwarte jak do krzyku (Agyō 阿形 ) podczas gdy drugi- zaciśnięte w kreskę (Ungyō 吽形). Układ ust ma odpowiadać temu jaki przybierają podczas wypowiadania liter "ah" i "un". Z pewnością obu uważa się- podobnie jak wspomnianego wcześniej Fudo Myoo- za Vajradara "trzymających vajrę" (co można też przetłumaczyć jako "władający piorunem"). Vajra to pierwotnie rodzaj broni obuchowej która z czasem straciła właściwości użytkowe i stała się przedmiotem kultowym. Symbolizuje zarówno niepohamowaną siłę pioruna, jak i właściwości diamentu który przecina wszystko ale nie może być przecięty. Jako posługujący się nią Nioo są więc postaciami zdolnymi do niszczenia ignorancji, istotami mogącymi dopomóc adeptom na drodze do oświecenia. Zdarzyło mi się spotkać interpretację według której jeden ze strażników (nazywanych też "życzliwymi królami") ma symbolizować siłę aktywną, działającą podczas gdy drugi- pasywną, uśpioną. Sama koncepcja umieszczania na filarach bramy lub w ich okolicach postaci ludzkich nie jest oczywiście ani nowa, ani oryginalna. W sztuce hinduskiej nazywane są one dvarapala (strażnikami wrót) i zwykle funkcję tą pełnią bóstwa bądź emanacje bóstw, symbolizujące dwa uzupełniające się przeciwieństwa.



Inne wyobrażenie, tym razem Agyō ze świątynii Rin-nouji, Nitenmon. W prawym ręku wyraźnie widoczna dość nietypowa wajra (zamiast pięciu "szponów" z każdej strony ma tylko jeden) ©Yasufumi Nishi©JNTO


Czasem postaci ludzkich strażników zastępują dwa wizerunki chińskich lwów- shishi (jeden- samica- ma wówczas pysk otwarty, drugi- zamknięty).

Japońscy Nioo uważani są za emanacje Dainichi Nyorai- kosmicznego buddy symbolizującego między innymi zenit, pełnię wiedzy czyli właśnie wszystko to, co zawiera się pomiędzy "ah" i "un". Jego mudra, z pięcioma palcami (pięcioma żywiołami) obejmującymi palec wskazujący drugiej ręki (oczyszczoną czy przebudzoną świadomością) jest również interpretowana jako symbol aktu płciowego- było nie było również pełni wynikającej z połączenia przeciwieństw. Jego innym symbolem jest przedstawienie vajry i dzwonu...

Sumując- jak zwykle kiedy za coś się biorę zaczęło się od wzniosłych idei, a skończyło na dupie. Ot- moja droga od "ah" do "un".

czwartek, 3 września 2009

Dany boy...

Wśród praktyków sztuk walki z którymi zdarzyło mi się rozmawiać, spotkałem bardzo wielu "zbieraczy danów". Ten stopień tu, egzamin tam, kolejny ówdzie- zamiana miejsc w hierarchii, kolorowe szarfy czy pasy, sifu, sensei, sempai, kyu i dany. Przyznam że tego rodzaju "filatelistyka" nigdy nie pociągała mnie jakoś szczególnie i nie z racji uprzedzenia do poddawania się ocenie- jest we mnie co najmniej tyle samo z konia wyścigowego co w każdym innym przedstawicielu homo sapiens.

Żeby wyjaśnić moje podejście muszę cofnąć się do pojęć podstawowych, leżących u samych fundamentów sztuk walki. Bardzo ważnym było dla mnie zrozumienie wpływu, jaki miał sposób postrzegania upływu czasu na kształt systemów treningowych i samych sztuk walki. Dla nas oczywistym jest, że czas jest jednym z wymiarów rzeczywistości, który można wyobrazić sobie jako prostą, biegnącą od punktu leżącego gdzieś w okolicy fenomenu nazywanego umownie wielkim wybuchem , aż po bliżej niezidentyfikowaną przyszłość. W takim ujęciu ewolucja każdej z dziedzin wiedzy czy umiejętności, nie wyłączając sztuk walki, jest stopniowym udoskonalaniem- pojawiają się nowe techniki, stare ulegają sublimacji bądź- co nieuchronne w przypadku technik nieskutecznych- zapomnieniu.

W tradycji japońskiej funkcjonuje zupełnie inne rozumienie czasu. Oto u początku właściwie każdej dziedziny życia (wliczając religię i filozofię) znajduje się objawienie- bezpośredni kontakt z absolutem, ze źródłem. Wszystko co następuje po nim jest w naturalny sposób mniej doskonałe, zwłaszcza jeśli weźmiemy pod uwagę wpływ mappo (czyli ery w której prawo ulega degeneracji). Najwłaściwszą byłaby analogia z rzeką, której woda najczystsza jest u źródła, później zaś ulega stopniowemu zabrudzeniu. Termin "ryu" najczęściej tłumaczy się jako "szkoła", choć w rzeczywistości bardziej pasuje tu słowo "nurt" (wraz z wszystkimi jego "wodnymi" konotacjami). Każde ryu jest rzeką, która łączy przeszłość z teraźniejszością. Nowinki czy modernizacje dopuszczalne są wyłącznie wtedy, gdy są rezultatem objawienia tenshin shoden- niebiańskiej prawdy. To właśnie taka wizja rzeczywistości skłaniała praktyków sztuk walki do pozornie bezcelowych medytacji i postów. Co ważne- wyniki objawienia nie zawsze muszą być praktyczne, natomiast zawsze muszą pozostawać w ramach zakreślonych przez założyciela szkoły- w innym przypadku nowa gałąź oddala się zbyt daleko od pierwotnego przekazu i staje się wynaturzeniem (zwykle w ten sposób powstaje nowa szkoła). Nowe interpretacje czy metody treningowe mogą być bardziej efektywne, przynosić więcej korzyści- ale niosą ze sobą nieuchronnie oderwanie od oryginalnego, pierwotnego przekazu.

Wracając do niezbyt przeze mnie lubianego systemu stopni w szkołach sztuk walki- pierwotnie, w tradycyjnych szkołach walki po prostu nie istniał. Owszem- był system licencji menkyo (免許) wywodzący się z Chin i wzorowany na systemie funkcjonującym w ramach struktur dworu i administracji państwowej. Pojawił się on w Japonii około VIII wieku. Każdy z adeptów po zakończeniu pewnego etapu szkolenia otrzymywał od nauczyciela certyfikat. Pierwszy z nich- okuiri- dosłownie "wejście w sekret"- można było otrzymać najwcześniej po spędzeniu czterech do ośmiu lat na codziennych treningach. Jego otrzymanie oznaczało tak naprawdę że dany adept został uznany za godnego rozpoczęcia właściwej nauki. Drugi- mokuroku (w dwu stopniach, sho- i go-) czyli "rejestr"- oznacza wpisanie ucznia do ksiąg i rejestrów szkoły i uznanie za jednego z jej pełnoprawnych adeptów. Jego wręczenie następowało po kolejnych ośmiu- piętnastu latach. Ostatni etap to menkyo- "licencja" którą adept otrzymuje po upływie od kilkunastu do dwudziestu paru lat. Oznacza ona, że został uznany przez głowę szkoły za godnego prowadzenia zajęć i posługiwania się jej imieniem. Na dobrą sprawę to wszystko (poza drobnym rozróżnieniem na menkyo i kaidan menkyo)- początkujący, pełnoprawni uczniowie i mistrzowie.

System kyu/dan wprowadzony został około roku 1883 przez Kano Jigoro, "ojca" judo na potrzeby tworzonego wówczas przez niego sportowego systemu treningowego judo, ale tak naprawdę wywodzi się z dziedziny życie nie mającej szczególnie wiele wspólnego ze sztukami walki. Podział na stopnie kyu i dan pojawił się po raz pierwszy jako system klasyfikacji graczy w go, grę będącą jedną z pasji społeczeństwa japońskiego epoki Edo. Honinbo Dosaku, zawodowy gracz, stworzył system rang i odpowiadających im "forów" jakie należy dawać przeciwnikom- amatorom w grze w zależności od stopni, żeby pozostawała ona choć trochę ciekawa dla obu stron. Ponieważ system ten porządkował hierarchię i pozwalał na dość łatwą orientację, został bardzo szybko zaadoptowany przez różnej maści szkoły- od ikebany po te zajmujące się nauką ceremonii herbacianej.

Czy system kyu/dan jest zły ? Nie wiem. Przy moim żałośnie małym zasobie wiedzy na ten temat jedyne co mogę powiedzieć to to, że jest to system hierarchii o niekoniecznie najchwalebniejszej genezie i nie mający nic wspólnego z filozofią i tradycją szkoleniową koryu.