sobota, 12 listopada 2016

Siarka oświecenia.

To zabawne jak gnostyckie i lucyferiańskie dzieło pokazywane jest w naszej TV raz za razem i równocześnie jak rzadko jest tak naprawdę rozumiane czy choćby analizowane (oralizowane odrobinę częściej, ale i z tym szału nie ma). Polański, idąc tropem powieści Arturo Pérez-Reverte, stworzył utwór wielowątkowy i wielopoziomowy, rodzaj chińskiej szkatułki w której otwarcie jednego z zamków odsłania tylko kilka kolejnych. A skoro już nasze telewizje po raz kolejny wygrzebały ten cukiereczek i podetknęły mi go pod nos (jakbym nie miał własnej kopii)- to pomarudzę sobie trochę na tę okoliczność.

Na początek- kilka koniecznych truizmów. Lucyfer, do którego,jako do twórcy księgi, odwołują się autorzy, oznacza dosłownie nosiciela światła. W tradycji chrześcijańskiej ortodoksji imię to jest oczywiście powiązane ze złem i biblijnym szatanem- wielkim, osobowym adwersarzem boga (pozostałość po dualizmie zoroastrianizmu i jego "najcenniejszy" wtręt do pierwotnej doktryny judaizmu). W tradycji gnostyckiej postać ta jest interpretowana nieco inaczej, chociaż- jeśli za światło uznać oświecenie, które, sprowadzone do samych swoich podstaw, jest zdolnością do rozpoznania istoty rzeczy, a nie tylko rozróżnienia dobra i zła (psianki z pewnego drzewa, posadzonego w pewnym prywatnym ogródku, wąż…)- to oba nurtu pozostaną w gruncie rzeczy zgodne. Światło przyniesione przez Lucyfera stało się równocześnie przyczyną wyniesienia i upadku ludzi, zarówno jako zbiorowości, jak i jednostek. Kwestia tego, czy niosący je jest postacią prometejską, czy też nie zależy w dużej mierze od przyjętej optyki (bądź wyznawanej wiary).

Księga- "Dziewięć Bram do Królestwa Cieni"- jest traktatem o podróży. Postaci badaczy (tak w powieści jak i w filmie) mniej lub bardziej świadomie próbują podążać drogą podobną do tej, o której opowiadają grawiury. Historia Corso, który z Królestwa Cieni wznosi się ku oświeceniu i historia Balkana który przez Królestwo Cieni podąża ku płomieniom potępienia i zatraceniu- obie podążają ścieżkami wyznaczonymi przez symboliczne konstrukcje przedstawione na rycinach. Życie staje się ilustracją ilustracji, tak jak świat jest księgą (bo koniec końców został stworzony przez Słowo).


Oczywiście referencje do gnostycyzmu nie są jedynymi jakie tu znajdziemy. Oprócz nich konieczne będzie sięgnięcie do tradycji kabały, a co za tym idzie- do filozofii neoplatońskiej i wizji świata jako emanacji. Spróbuję dotykać ich w sposób umiarkowany i myć dokładnie ręce. Każda z dziewięciu ilustracji odpowiada jednej z sefirot- emanacji boskiego światła, przez które możliwe jest “poznanie” tego, co niepoznawalne w kolejnych, coraz doskonalszych, odsłonach. Każda z nich numerowana jest przy pomocy kolejnej litery alfabetu hebrajskiego, greckiego i rzymskiej cyfry.

Pierwsza sefirota to Malkuth. Jedyna, która nie stanowi bezpośredniej emanacji boskiego majestatu, ale raczej pokazuje go jak “światło odbite”, poprzez kreację. Symbolizuje świat namacalny, materialny. Punkt wyjścia dla poznania. Równocześnie najbardziej pogardzana jako najniższa i najwyżej wynoszona- jako ta, która znajduje się u samych podstaw drzewa życia (i śmierci). Używając języka kabalistów: w każdej Malkuth jest trochę z Kether (najwyższej z sefirot, nazywanej Koroną) a w każdej Kether- trochę z Malkuth. Obie je łączy to, że “zbierają w sobie” cechy wszystkich pozostałych emanacji. Tak jak będąca najbliżej absolutu Kether promienieje wszystkimi przejawami chwały (zaczynam mówić jak teolog…), tak znajdująca się najniżej, materialna Malkuth zbiera ich wszystkie przejawy w świecie materialnym. Używając gnostyckiej formuły- “jak ponad, tak i pod” (używając innej, nieco bardziej znanej “jako w niebie, tak i na ziemi”).


To przydługie tłumaczenie jest konieczne dla objaśnienia pierwszej z rycin. Oto konny rycerz kładzie palec na ustach, nakazując milczenie. Jedzie przez pusty krajobraz, drogą wiodącą do miasta. Przy drodze stoi samotne drzewo. To wszystko. Dwie wersje (“prawomyślna” i ta “fałszywa”) różnią się jednym detalem- ilością wież widocznych spoza murów miasta. Rycinie towarzyszy łacińska maksyma. W książce jest to

NEM. PERV.T QUI N.N LEG. CERT.RIT
NEMO PERVENIT QUI NON LEGITIME CERTAVERIT
(nikt, kto nie działa zgodnie z regułami nie osiągnie celu)

ale w filmie zastąpiono ją o wiele prostszą

SI.VM E.T AV.VM
SILENTIUM EST AUREUM
(milczenie jest złotem)

Każda z rycin pokazuje w ten czy inny sposób postać wędrowca. Tego, który dąży do oświecenia. Rycerz (powstrzymam się- choć z trudem- od analogii do Durera) jest tym, który poszukuje. Jest symbolem vita activa. Działania (a nie mówienia). Jednym z najpełniejszych podsumowań gestu jest maksyma buddyzmu w wersji pop- “Don't talk about it, just do it.” W tym przypadku mamy dodatkowo bardzo ważne, choć proste objaśnienie tego, do jakiego celu (i w jaki sposób) podążać ma adept. W wersji “prawomyślnej”- do duchowej doskonałości, absolutu, symbolizowanego przez liczbę trzy. Ten, który zbłądzi (wersja "fałszywa") będzie poszukiwał skarbów jak najbardziej ziemskich (liczba cztery), choć nie zawsze materialnych. Uzupełniając obrazek poplątanych powiązań symbolicznych- rycerz jest również najwłaściwszą postacią dla Malkuth, której w Tarocie mają odpowiadać postaci giermków czy- jeśli wola- waletów.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz