niedziela, 1 maja 2011

Genji guruma

Była to moja pierwsza w życiu aukcja na e-bayu i pierwszy „prawdziwy” japoński zabytek jaki miałem w rękach. Rękojeść do wakizashi, kupiona za 30 dolców w tych pięknych, dobrych czasach kiedy za dolara płacono 3.36 złotego. Oplot był tak brudny, że pierwotny kolor taśmy do dziś pozostaje dla mnie tajemnicą. Fuchi z czarnego rogu, do połowy zeżartego przez znienawidzoną przez kolekcjonerów odmianę chrząszcza wyraźnie świadczyło o tym, że była to rękojeść ceremonialna - na dworach tak szoguna jak i daymio niedozwolone było noszenie podczas służby mieczy z metalowymi fuchi, jako że uderzenie tak „obutą” rękojeścią mogłoby być śmiertelne. Czarno lakierowana samegawa. Kashira z motywem czegoś co wyglądało jak wyrzucone w paprocie koło wozu, podobnie wyglądało jedno menuki (drugie z nich, z motywem czysto roślinnym, kompletnie nie pasowało do zestawu). Ozdoby bardzo przyzwoitej jakości, utrzymane- jakżeby inaczej- w regulaminowym stylu oficjalnej i promowanej przepisami szogunatu szkoły Goto.



Koło jest obok swastyki, jednym z najstarszych symboli solarnych,t odpowiednikiem występującego we wszystkich kulturach świętego dysku. Motyw koła jest też jednym ze sztandarowych symboli buddyzmu. Symbolizować może cykl samsary, nieustający kołowrót narodzin i śmierci; może też być symbolem nauk Buddy, tego, który jako pierwszy obrócił koło dharmy. W takim wydaniu kształt koła oznacza doskonałość, każda ze szprych stanowić ma odpowiednik jednej z ośmiu prawd. Oś to samodyscyplina, niezbędna dla osiągnięcia doskonałości, z kolei łącząca szprychy obręcz to świadomość (mówiąc dokładniej cnota nazywana przez Japończyków „sanmaji” rodzaj koncentracji, stanu skupienia umysłu. Jakby tego wszystkiego było mało, mistycy buddyjscy stworzyli tysiące wariacji bazujących na tych podstawowych motywach. Mamy więc koło które jest – jak słońce- źródłem światła, ale w wydaniu religijnym ma to być światło nauk Buddy. Mamy koło groźny atrybut króla- wojownika (pozostałość po dawnych rydwanach bojowych), służące jako broń wielu duchom opiekuńczym. Skoro już powóz i przemieszczanie się, to również rozprzestrzenianie prawa buddyjskiego na wszystkie strony świata... i tak dalej i tak dalej i tak dalej. Jako że miało być o kole ze starej rękojeści, pozwolę sobie zostawić wszystkie możliwe interpretacje symboli buddyjskich na boku i wrócić do starej rękojeści.




Motyw na niej przedstawiony określa się mianem Genji guruma („Koło Genji”) i- jak sama nazwa wskazuje- nawiązuje on do dzieła Genji Monogatari. Jest to- ujmując rzecz możliwe wprost- japoński odpowiednich Iliady czy Odysei. Klasyka bez której ani rusz, ale której czytanie rzadko kiedy przyprawia o wypieki na twarzy. Rzecz pisana przez damę dworu Murasaki Shikibu na użytek innych, równie zblazowanych, dam dworu, jest opasłym i naprawdę ciężkim do strawienia harlequinem. Opowiada historię kolejnych podbojów miłosnych cesarskiego syna- tytułowego księcia Genji, nazywanego Księciem Promienistym. Nasz książę, jak przystało bohaterom literatury tego typu, jest ideałem dworskiego lowelasa. Wszystko co robi jest idealne: idealnie pisze listy, nienagannie dobiera akcesoria stroju, ba- nawet wzdycha w odpowiednich momentach i z właściwą intonacją. Jak nietrudno się domyślić całość jest afektowana do obrzydzenia i tak pretensjonalna, że gdyby nie patyna i szlachetna proweniencja krytycy zadziobaliby autorkę bez krztyny miłosierdzia. Niestety, przy tych wszystkich wadach, jest równocześnie najpełniejszym zbiorem realistycznie opisanych scen z życia japońskiego dworu epoki Heian, a co za tym idzie pozycja której ominąć nijak się nie da.

Arystokraci tej epoki nie kalali się czymś tak prostackim jak jazda na końskim grzbiecie, tego rodzaju formy aktywności pozostawiając osobom niepoważnym, chamskim i mało lub zgoła nic nie znaczącym „w towarzystwie”,czyli sługom i nieokrzesanym wiejskim burakom, za jakich wówczas uważano samurajów. Dobrze urodzeni przemieszczali się w bogato zdobionych powozach ciągniętych przez woły. Jako że arystokracja zgromadzona w stolicy przez długie lata z podziwu godnym poświęceniem zajmowała się niczym, wszyscy służący na dworze, konkurowali o błachostki w rodzaju przywilejów noszenia szat z takim bądź innym obramowaniem (użycie części kolorów zależne było od rangi noszącej je osoby), przewodniczenia różnej maści ceremoniom religijnym, wreszcie typowymi dla tego rodzaju sytuacji mniej lub bardziej jadowitymi przepychankami.

Jedną z bardziej znanych scen tego rodzaju grupowego świadczenia sobie nieuprzejmości była tak zwana „bitwa powozów”, opisana w dziewiątym rozdziale epopei. Zazdrosna kochanka księcia, dama Rokujo, próbowała wcisnąć się pomiędzy powozy ustawione tak, by dać ich pasażerom szansę oglądania procesji, w której jedną z głównych ról pełnił Genji. Doszło do regularnej bijatyki pomiędzy sługami róznych osobistości, w wyniku której Rokujo nie tylko została odkryta (co samo w sobie oznaczało utratę twarzy), ale również znieważona i zmuszona do opuszczenia miejsca zajścia, co w rezultacie doprowadziło do jednego z ciekawszych wydarzeń tej opery mydlanej. Otóż Rokujo do tego stopnia straciła panowanie nad sobą, że w postaci ducha mononoke zaczęła dręczyć osoby drogie Genjemu, doprowadzając do śmierci dwu z nich, pań Yugao i Aoi. Dodatkowego smaczku całości dodaje fakt, że wszystko to działo się bez jej świadomego udziału- o roli jaką odegrała Rokujo dowiedziała się dopiero w wyniku egzorcyzmów.



Bitwa Powozów, Malowidło na sześcioskrzydłowym parawanie pokrytym złotą folią, połowa XVII wieku, kolekcja Johna C. Webera, Nowy Jork.

Jakie były losy właścicieli rękojeści i miecza który był w niej osadzony- trudno powiedzieć. Patrząc na ślady kolejnych, nieudolnych reperacji i prób utrzymania jej w stanie używalności, zagubienia jednego menuki i zastąpienia go egzemplarzem o klasę gorszym, wreszcie stopniowego rozpadu i zapomnienia trudno oprzeć się wrażeniu, że w tym przypadku los pieczołowicie wykonanych symboli ciągłego przemijania i zmienności sprawił, że mimo upływu lat jedynie zyskały one na wymowie.

2 komentarze:

  1. Nareszcie jakiś znak życia. Rozumiem, że pasja najważniejsza, zwłaszcza taka, ale wiesz, są też inni mający podobne zainteresowania i chcący dowiedzieć się czegoś więcej od specjalistów, sam rozumiesz a przekopując Internet wzdłuż i wszerz w poszukiwaniu jakichś przydatnych, konkretnych informacji czy to odnośnie białej broni czy kultury wschodu, nie znalazłem jeszcze strony, która przykułaby moją uwagę na dłużej; język, jakim się posługujesz, bije resztę na głowę. Piszesz naprawdę ciekawie. Człowieku, dzięki ci za tę encyklopedię w pigułce. Sam się przymierzam do zgłębienia swojej wiedzy odnośnie japońskiej broni w praktyce, ale póki co, nie mam jeszcze odpowiednich do tego warunków. Pozostaje mi więc śledzić twoje poczynania. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  2. moj przedmowca ma racje super blog oby tak dalej

    OdpowiedzUsuń