niedziela, 25 kwietnia 2010

Suck me babe one more time

No dobrze, nie ma co dalej uciekać- przyznaję się. Żywię niezdrową i niczym nieuzasadnioną fascynację symboliką infernalną w ogóle, a mitami związanymi z wszelkiego rodzaju upiorami w szczególności. Czy to eskapizm i uciekanie pomiędzy bajki, czy nie do końca uświadomiony fetysz- w gruncie rzeczy nieistotne. Ważne, że grzebiąc w śmietnikach różnych kultur poluję na różnorakie potworne cudowności. Czy to japońskie jurei i bakemono, czy chińskie gui, arabskie ifryty czy sumero-akkadyjskie duchy powietrza- nieistotne. Łapczywie pożądam ich wszystkich.

Przez ostatnie cztery lata męczył mnie jeden, zdawałoby się drobny szczegół. Oto w jednej z chińskich gier fantasy postaci mające reprezentować nieumarłych nosiły na czole rodzaj żółtej „metki” z czerwonymi ideogramami. Świetnie widać ją również w klasycznych już filmach Sammo Hung'a. Niby nic- ot, plakietka ale... dlaczego ? Czemu tak ? Po co ? Co to oznacza i jak działa ?





Trzeba było zacząć od samego dna. Chińskie duchy to gui. Oczywiście jest ich kilkanaście (jeśli nie kilkadziesiąt) kategorii. Jedne są życzliwe, inne psotne, jeszcze inne nieodmiennie wrogie. Przyczyną powstania wszystkich bez wyjątku jest fakt pozostania duszy (po 魄 ) w ciele po śmierci. Może to być wynikiem tragicznej śmierci, błędów popełnionych w czasie rytuału pogrzebowego, wreszcie woli moribunda czy jego fatalnego charakteru. Co ciekawe chińskie wampiry- jiangshi (Geung-Si, Chiang-Shih) - pozbawione są duszy, trudno więc zakwalifikować je do kategorii duchów czy demonów. W porównaniu ze swoimi europejskimi pobratymcami wypadają wyjątkowo żałośnie- pozbawione inteligencji, większości zmysłów (oprócz wyjątkowo wyostrzonego węchu), możliwości swobodnego ruchu (przemieszczają się niezgrabnie podskakując, wypisz wymaluj jak nakręcane zabawki) są więc w gruncie rzeczy niczym więcej niż zombie, czy raczej- biorąc pod uwagę sposób w jaki powstają- taoistyczną wersją potwora Frankensteina. W większości przypadków ich powstanie jest wynikiem działań kapłanów, często zresztą spełniających wyraźne życzenie rodziny zmarłego. Chińskie legendy mówią o praktyce „podróży zwłok na odległość tysiąca li”. Biedne rodziny, których nie było stać na zapewnienie zmarłym w oddaleniu członkom klanu transportu zwłok, miały zwracać się do kapłanów którzy- oczywiście nie bezinteresownie- obdarzali ciało namiastką życia i sprawiali że nocami niezdarnie (z powodu rigor mortis- jiangshi oznacza dosłownie „sztywne ciało”) skakało w stronę domu. Przed korowodem takich pokracznych wędrowców miał kroczyć kapłan uderzający w gong- po pierwsze po to by wskazywać im drogę , po drugie by ostrzegać żywych dla których spotkanie z tego rodzaju korowodem mogło skończyć się wyjątkowo niemiło. Jako że niezależnie od nacji i wyznania kapłani nie zawsze cieszyli się dobrą opinią, niektórych z nich posądzano o nadużywanie umiejętności i wykorzystywanie zmarłych jako taniej siły roboczej. Podejrzewa się że u źródeł tej legendy leży odnotowany w regionie Xiangxi zwyczaj transportowania zwłok zmarłych przywiązanych do bambusowych tyk, które uginając się i prostując w miarę ruchów wozu nadawały umrzykom pozory ruchu. Tak pojawił się ulubiony przez twórców filmów z Hongkongu topos złego maga/uczonego, otoczonego zgrają zdecydowanie nieatrakcyjnych sług.





Jiangshi nie wyglądają zbyt estetycznie. Ich cechy rozpoznawcze to- obok sztywno wyciągniętych kończyn- nienaturalnie długie, czarne pazury, wyciągnięte i opuchnięte języki, czasem białe bądź siwe włosy, wreszcie zielonkawa, pokryta białym nalotem pleśni, skóra. Żółte „metki” mocowane na czołach które sprawiły ze zainteresowałem się tym motywem są niczym innym jak skrawkami papieru na którym krwią kury bądź czarnego psa spisuje się zaklęcie (kłaniają się meth i aemeth z historii golema). Co ciekawe oprócz standardowych atrybutów wszelkiej maści straszydeł do ikonografii jiangshi wplątały się elementy propagandy czysto politycznej. Oto chiński wampir- niezależnie od tego czy powstał 10 lat temu czy jest postacią z legend XVI wiecznych- zawsze ubrany będzie w strój urzędników cesarskich niezbyt lubianej obcej dynastii mandżurskiej. Nie mam pojęcia czy miało to być parabolą wysysania przez tych ostatnich sił życiowych narodu, faktem jest że funkcjonuje na prawach wampirycznego atrybutu do dziś, już w oderwaniu od pierwotnego znaczenia.



Skoro jesteśmy przy diecie chińskiego wampira- jest ona kolejnym elementem który odróżnia go od pobratymców z innych kultur. By przemieszczać się chiński wampir potrzebuje oczywiście jakiegoś „paliwa”, żywi się jednak czystą energią życiową swoich ofiar- wysysa z nich qi, natomiast podobnie jak japońskie bakemono nie tylko nie pije krwi, ale wręcz jej unika. Krew jako tabu, substancja która kala, unieruchamia jiangshi. Jako że qi powiązana jest z oddechem, metodą ukrycia się przed wampirem (nie tylko przed nim zresztą, sposób ten ma działać w przypadku wszelkiego rodzaju azjatyckich duchów i sporej części demonów) ma być wstrzymanie oddechu. Nie mogąc wywęszyć ofiary jiangshi odejdzie. Można też- podobnie jak w przypadku niektórych demonów europejskich- rozrzucić garść ziarna (jeśli chodzi o jiangshi musi być to ryż o krótkich, okrągłych ziarnach)- prześladowca nie ruszy się dopóki nie policzy wszystkich ziaren. Inną, polecaną tak przez mistrzów Feng Shui jak i taoistycznych kapłanów, metodą obrony przed tego rodzaju istotami, miało być umieszczenie w progu wysokiego na piętnaście centymetrów kawałka drewna (tzw. ménkàn ). Podobno jiangshi nie są w stanie podskoczyć tak wysoko, co sporo mówi o ich kondycji.

Ot- chińska tandeta, nawet wampiry jakieś takie... wybrakowane.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz