Przeczucie ? Jakie tam przeczucie, czego ? To życie a nie jakiś pieprzony film. Po prostu sen jakich wiele. W każdym razie jeśli chodzi o szlif dalej ciągnąłem tą beznadziejną robotę, heblując kawałek zardzewiałego żelastwa jak pies sukę. Szlif, tradycyjny, japoński szlif, nawet w idealnych warunkach nie jest łatwy a te w których ja zaczynałem... no cóż, idealne nie były. Żadnego stołu, żadnego odpływu, żadnej bieżącej wody. Szara, kwadratowa miska z PCV, kilka kamieni których szanujący się togishi nawet by nie dotknął i to w sumie już, cały setup mojego warsztatu. No dobrze- trochę- TROCHĘ wiedzy i mnóstwo zapału. Wspominałem o pierwszej dziewczynie ? No właśnie. Wszystko było „oh-jakie-nowe”, „oh-jakie-japońskie” i „oh-jakie-wspaniałe”. Nie mam zielonego pojęcia jakim cudem od razu na początku nie dostałem tężca czy jakiejś innej cholery. Rdza, woda, lato i, jak się okazało, piekielnie ostry kawałek metalu. Okazało się w dość paskudny sposób- kciuk goił się trzy miesiące a bliznę na knykciu prawej dłoni mam do dziś, bo w ranę wdał się jakich cholerny grzyb i dopiero spirytus na zmianę z rivanolem połączone z wycinaniem tego co swędziało nożykiem do tapet go wybiły.
Na domiar złego stal z której wykuto to cholerstwo była, ujmując rzecz delikatnie: dziwna. To że rdzewiała w oczach było w jakiś sposób zrozumiałe. Rudy piaskowe, dużo zanieczyszczeń, wysokowęglowa stal. Dosypać sody do wody używanej przy szlifie i będzie dużo lepiej- przynajmniej jeśli chodzi o rdzewienie, bo taka mieszanka wysusza z kolei skórę tak, że po ledwie dwu godzinach pracy robi się błyszcząca i cienka jak na dłoniach staruszków a niedługo później pęka tworząc drobne ranki w każdym najdrobniejszym zagięciu. Szlifowanie w lateksowych rękawiczkach nie wchodziło w grę, a twarze pań w aptece gdzie kupowałem wazelinę z każdą kolejną wizytą mówiły coraz więcej o ich opinii na temat moich upodobań. Jak by nie było sam fakt rdzewienia to jeszcze nic. Wspominają o nim wszyscy togishi, wzmiankują wszystkie podręczniki, słowem: jest to coś czego należy się spodziewać. O wiele gorsze było to, że ostrze zamiast pokrywać się zwykłym rdzawym nomen-omen nalotem, robiło się najpierw zielonkawe. Stal ? Zieleniejąca pod wpływem wody jak jakaś cholerna miedź ? Tego jeszcze nie grali.
Oczywiście na początku szło mi jak krew z nosa. Plecy, ręce, nogi, pośladki- po godzinie pracy całe ciało zaczynało drętwieć i boleć. W przerwach zagrzebywałem się w ikonografię. Co ? Że nie wyglądam ? No popatrz... a jednak. Dawno temu, kiedy zrozumiałem że kariera naukowa składa się w dużej mierze z lizania starych i mało apetycznych zadów, ku rozpaczy rodziców rzuciłem ambitne plany w kąt i wziąłem się za grafikę. Mimo to ciągle, może z przekory a może z nawyku, zajmowałem się historią kultury. Kiedy minęło mi zniesmaczenie po niesławnym zamknięciu studiów doktoranckich miałem tak dość starej Europy, że wziąłem się za symbolikę dalekiego wschodu. To była terra incognita. O ile symbole europejskie czytałem instynktownie, były dla mnie językiem o wiele bardziej naturalny niż polszczyzna, o tyle symbole Tybetu czy Japonii okazały się być klockami łamigłówki której zasad zupełnie nie znałem. Słowa, gesty, kolory, układy i wzajemne powiązania... nic nie pasowało do niczego. Wycierałem ręce, co na dobrą sprawę było tylko czczą pantomimą bo czarny osad wraz z zapachem metalu wgryzał się w skórę i siadałem do kolejnych emanacji, kręgów świata diamentowego, mudr, mantr, inkantacji.
Po jednej z takich nasiadówek po raz pierwszy złapałem się na próbie cofnięcia błędu w szlifie gestem naciskania klawiszy Ctrl+Z. Głupota. Drobnostka. Rzecz która przydarza się każdemu pracującemu z komputerami, automatyczne i odruchowe przeniesienie zachowania które jest czymś normalnym w ciągu 8 godzin codziennej pańszczyzny. Sęk w tym, że w tej chwili nie siedziałem przy komputerze. Najpierw roześmiałem się jak głupi a potem spojrzałem na swoją dłoń. Wyprostowane palce mały i wskazujący. Podkurczony serdeczny i środkowy. Kciuk odwiedziony w bok. Gest odegnania zła. Tarjana. Abhayamudra. „Koza” z tradycji Słowian. Ręka Fatimy. Święta piątka. Khamsa.
Niech smutek nie przekroczy przez tą bramę
Niech zmarwienie nie zagości w tych murach
Niech nie ma tu sporów
Niech ten dom pozostanie wypełniony błogosławieństwem radości i pokoju
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz