sobota, 26 listopada 2011

Czarną ma skórę ten nasz koleżka

Zdarzyło mi się ostatnio w czasie dyskusji na temat sztuki japońskiej usłyszeć o wartościach estetycznych typowych dla niej en masse. Twierdzenie zostało prowizorycznie podparte rzuceniem terminu „mono no aware” i zdrową dozą nabzdyczenia, co dodało całej sytuacji wyjątkowo ujmującego kolorytu, natomiast dla mnie stało się przyczynkiem do zastanowienia się nad tym, w jakim stopniu obraz sztuki japońskiej został zdominowany przez jej najbardziej rozpowszechnioną i- co tu dużo ukrywać- plebejską edycję, czyli pop-kulturę epoki Edo.

Ot- prosty myślowy eksperyment: pytanie z dziedziny „malarstwo japońskie”. Jakieś nazwiska? Zwykle w odpowiedzi na tak rzucone pytanie można usłyszeć o Hokusai, Kuniyoshi, Utamaro, Moronobu (no dobrze, „zwykle” w tym przypadku oznacza drugie miejsce, zaraz po otwierającym stawkę „sp..laj”). Mówiąc krótko: artyści owszem wybitni, czasem nawet malarze, ale ludzie, którzy współcześnie cieszą się popularnością nie dzięki malarstwu, a drzeworytowi. Ich prace tuszem, malarstwo w monochromatycznym stylu suibokuga sumi-e czy w o wiele bardziej dekoracyjnym stylu wielkiej szkoły Kano pozostają na dobrą sprawę nieznane, podczas gdy „Wielka fala” czy ośmiornice dopieszczające poławiaczkę awabi uznawane są za reprezentatywne przykłady sztuki japońskiej. Gest malarski, wyjątkowo znaczący w całej sztuce azjatyckiej, ze świetnymi przykładami autoportretów malowanych palcami maczanymi wprost w tuszu czy całym stylem hatsuboku („rozchlapanego tuszu”), nie istnieje w świadomości powszechnej, chyba że dotyczy kaligrafii.



Sushi i ukiyo-e. Japońska klasyka w wykonaniu- jakże by inaczej- Hiroshige.

Zostawmy zresztą malarstwo, unikając tym samym zarzutu o hołdowanie wypaczonym gustom zadeklarowanych onanistów czy innych- za przeproszeniem- inteligentów i sięgnijmy nieco szerzej. Kultura dawnej Japonii ? Gejsze, sushi, yakuza, samuraje, kimono, wachlarze, papierowe parasolki. Coś z jazdy obowiązkowej pewnie pominąłem, ale chętnym a upierdliwym polecam wklepanie w ramach eksperymentu „kultura Japonii” w google i zerknięcie na to, jakie obrazki wypluje wyszukiwarka zanim w wyniku scrollowania dojdziemy do tego, do czego dochodzi się w necie przy zadaniu dowolnego pytania, o ile oczywiście człowiekowi palce się wcześniej nie zmęczą. Znowu obraz głównie XVII wieczny, bo to i gejsze w swej kobiecej wersji pojawiły się na scenie dopiero w tym czasie i yakuza (jako zorganizowane grupy „dzielnych z gminu” czy- jak wolą inni- sformalizowane organizacje przestępcze) na dobrą sprawę nie istnieli poza środowiskiem wielkomiejskim. Kimono owszem, ma dość imponującą bo sięgającą jeszcze V wieku genealogię, ale to które uważa się za „ikoniczne”, czyli takie które „zwykły” europejczyk pokaże paluchem spytany o to, jak wygląda prawdziwe kimono to wzór który- ponownie, ukształtował się na ulicach Yoshiwary nie dalej niż tych 300 lat temu. Sushi ? Tu podobnie można grzebać bardzo głęboko, jako że wywodzi się ono z dawnych sposobów konserwowania ryb przy pomocy kwasów powstałych w wyniku fermentacji ryżu, ale ponownie- forma małych, szybkich przekąsek, związana jest z kuchniami ulicznymi Edo i sprzedawcami służącymi „czymś na ząb” publiczności w teatrach kabuki. Samuraje ? Tak, to kasta która powstała wcześniej, ale obraz faceta z dwoma mieczami, kierującego się niemal mitycznym kodeksem nie dość, że ma podstawy w regulacjach prawnych reżimu Tokugawów, to jeszcze w jego tworzeniu i popularyzacji paluchy maczali filmowcy zajmujący się gatunkiem chambara. Kojarzy ktoś samuraja bez miecza ? Słynnych siedem włóczni z Shizugatake ? No właśnie...



Afro Samurai. Jakoś tak... pasował mi do tego posta, a że ostatnio wygrzebałem całą serię, pomyślałem że nieładnie byłoby zostawić tą perełkę na boku. Bardzo zgrabna, satysfakcjonująco krwawa i nie do końca głupia, pięcioodcinkowa historyjka. Na dobitkę w anglojęzycznej wersji główny bohater mówi głosem S.L. Jacksona. Czego chcieć więcej ?

Wygląda na to, że po ponad 400 latach od nawiązania kontaktów pomiędzy obiema cywilizacjami, pomimo licznych błogosławieństw jak internet czy Martyna Wojciechowska, nasz obraz dawnej Japonii pozostaje takim, jakim go nam namalowali go nam jej europejscy „odkrywcy”. Biorąc pod uwagę, że w Afryce ciągle mieszka murzynek Bambo, to i tak nie najgorzej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz