piątek, 27 sierpnia 2010

Liście irysów

Właściwie lubię kupowanie "zapuszczonych" mieczy. Jasne- to trochę robienie cnoty z konieczności (na niezapuszczone musiałbym wydać kilkukrotnie więcej) ale licytowanie kling które są tak zardzewiałe że właściwie jednolicie czarne jest trochę jak kupowanie jajka z niespodzianką. Czasem dostaje się jajko, czasem niespodziankę a czasem- po prostu zbuka. Ostatnim z mieczy który kupiłem było wygrzebane w jakimś garażu w Stanach wakizashi. Fotki dostarczone przez sprzedawcę ? A proszę bardzo:



Jak widać- nic nie widać. Sądząc po ogólnym kształcie ostrze nie może być koto, najprawdopodobniej nie jest też oryginalnym wakizashi ale to akurat ledwie przypuszczenia. Paskudne, wtórne nakago i nieaktywna rdza na całej powierzchni kryjąca właściwie wszystko. Ruletka.

Po prawie roku czekania wreszcie doszło do mnie kupione w ciemno ostrze. Kurier dowiózł je w standardowej, długiej tubie, unieruchomione paczkami cukierków (kochamy Cię, Christell). Po otwarciu przesyłki poczułem się jak dziecko które znajduje pod choinką sweter. Wyglądało koszmarnie. Cienkie, wygięte, z grubymi złogami tlenków i głębokimi wżerami. Ani śladu hady i hamonu, shinogi zaoblona szlifierką taśmową, słowem- niewiele lepiej niż kawał blachy.

W pierwszym odruchu pomyślałem że jedyne co z tym można zrobić to doczyścić z grubsza i sprzedać na allegro. Rozłożyłem papierowe ręczniki i w mocno minorowym nastroju zacząłem odmaczać rdzę w lekkim roztworze kwasu fosforowego. Normalnie raczej tego nie robię, tak agresywne substancje są zbyt inwazyjne żeby można ich używać w pracy nad "normalnymi" ostrzami, potrafią wnikać w hadę i wtedy z małego problemu robi się poważny- jeśli się ich nie zneutralizuje rozspajają strukturę ostrza. Sęk w tym, że akurat ten przypadek nijak nie jest normalny nawet jak na moje- bardzo niewysokie- standardy i do stracenia tak naprawdę nie miałem już nic. Namaczanie papierowych ręczników w roztworze, okład, ścieranie i kąpanie ostrza w wodzie, wreszcie neutralizacja. Gruba warstwa brudu odeszła, resztę dla orientacji starłem kamieniem. Po tym wszystkim można było ocenić stan miecza...



...i nie jestem pewien czy nie lepiej byłoby w ogóle go nie czyścić. W co najmniej trzech miejscach poważne delaminacje, mówiące co nieco o technice odkucia. Głębokie wżery, z czego najgorszy na samej krawędzi tnącej. Drobniejszych kizu nie ma nawet sensu wyliczać. Mune nie istnieje. Zabezpieczyłem wszystko WD-40 (wynalazcy tego cudu powinni dostać Nobla) i zająłem się czymś innym żeby o nim nie myśleć ale jak zwykle w takich przypadkach nie mogłem odpuścić i dziś całość trafiła na kamienie. W rezultacie pokazało się parę pozytywów:



Ostrze jest najprawdopodobniej suriage dłuższej klingi w dość rzadkim kształcie shobuzukuri. Linia hartu przebiega głęboko i zostawia sporo miejsca na korekty. Kissaki jest, mimo delaminacji, zdrowe. Hamon spokojny ale nie nudny, wyraźny, z ładnymi kryształami. Mimo fatalnego pierwszego wrażenia całość rokuje nienajgorzej. Pożyjemy- zobaczymy.

2 komentarze: